środa, 21 lipca 2021

Ja i pies.


 Czuję jak moje płuca, pompują się jak balonik... Jak serce zwalnia, ale uderza z taką siłą...jak bęben.
To teraz się dzieje, a jeszcze kilka godzin temu było spokojnie, absolutnie nic na to nie wskazywało.
Zapalnikiem jest ona, Mia, pies. Wkurwiam się, bo zastaje ją siedzącą na blacie w kuchni, a za nią rozsypany cukier....

Zaczyna się wściekłość, złość i to, co na początku.
  Patrzę na psa i myślę o tym jak bardzo zjebałam, jak bardzo okazałam się nierozsądna, nieodpowiedzialna.
Wzięłam psa, choć jestem 100% kociarą, choć zwierzęta kocham wszystkie.
Wzięłam, egoistycznie, oj i to bardzo egoistycznie.
Chciałam psa, by móc wychodzić częściej, znaczy, żeby zmuszała mnie do wyjścia. Okazało się, że jedyne co mnie może zmusić do wyjścia z domu to pieniądze.
Kocham ją, jest moją dziewczynką, ale ja nienawidzę z nią wychodzić, choć nie, w ogóle nie lubię wychodzić z domu, dlatego marzę o domu z ogródkiem, może to być mieszkanie na parterze, mniej do sprzątania.
   Po 1 uświadamia mnie, jak bardzo nie chcę dzieci. Nigdy bym nie powiedziała, że to ja będę tą osobą, która nie chce dzieci. Ale jak pomyślę, to ich nie znoszę, są mi obojętne. A ja chciałam pracować w żłobku, albo przedszkolu. No kurwa na pewno. Całkowicie się do tego nie nadaję, jestem mega empatyczna, jestem empatką i to mocną. Potem wyjaśnię. Ale nie mam cierpliwości, nie umiem się kimś opiekować, sama wymagam opieki. Wymagam opieki i to jak. Jak chuj!
   Mój psychiatra przy każdym kontakcie mi o tym przypomina, czy w mailach, SMS-ach i na wizycie kontrolnej. Cały czas słyszę o szpitalu. Odkąd wyszłam z wcześniejszego :D Mówiłam, że wymagam opieki. Już mnie tym wkurwia i zastanawiam się nad znalezieniem innego psychiatry.
   Jestem strasznie niestabilna, stres mną steruje, a raczej wszystko wyłącza i się zaczyna burza.
Przeogromna burza się kumuluje.
Co mnie wprowadza w duży stan stresowy?
Wszystko!
Przykładem mogą być terminy oddania prac na kolokwium, liczeniem, niepotrzebnym przewidywaniem, co mogę dostać, by mieć stypendium ponowne, a czego nie mogę.
Obecny licencjat zjada mnie, nie jestem tak zdyscyplinowana, by znaleźć w sobie siłę i zacząć to pisać.
   Bez pracowania jestem wykończona, dźwiganiem siebie co dzień, a co dopiero jak na dodatek pracuję.
Jestem ambitna, więc wieczorem sobie myśląc... będę w pracy, mam dużo czasu, to napiszę to w pracy, aaale, ja jestem ambitna, do pracy przychodzę pracować i wymyślam, co trzeba jeszcze zrobić, żeby było zrobione, co jeszcze można zrobić dodatkowego, ponad i tak zlatuje mi ponad połowa czasu. Po 5 godzinach funkcjonowania, ja przechodzę w tryb uśpienia, jestem wyczerpana, więc nie zabieram się za konkrety, bo jeszcze sobie narobię więcej roboty.
   Wracając, od kilku dni mnie męczy jedna rzecz, uświadamiam sobie w wieku dwudziestu ośmiu lat, że ja nie chcę dzieci, ale wiecie, co jest najgorsze, że jestem w 8-letnim związku i, mimo że zawsze gdzieś mimochodem uświadamiałam, że sama jestem jeszcze dzieckiem i nie jestem gotowa by mieć własne.
Jedyne co by mnie przekonało, to to, że jestem obecnie szczęśliwa, mam zadowalające mieszkanie i stać mnie na ponadplanowe wydatki lekką ręką, a jeśli nie to ja nie chcę absolutnie.
Nawet myśl, że nie będę mamą, mnie nie smuci, ja jestem złamana, nie chcę tworzyć kolejnego złamanego dziecka, co znaczy złamanego, najprościej to określić, że do resocjalizacji, obojętnie jakiej.
Tylko pytanie się nasuwa, czy partner to zaakceptuje, kiedy w końcu przyjmie do wiadomości? Ludzie wieloma rzeczami się różnią, dzięki temu się przyciągają, układając puzzle. Ale czasami jest jakaś różnica do nieprzeskoczenia.
Myślę o tym, jak bardzo mamy nie przyjmą tego, że z naszej, przynajmniej mojej, nie będą miały wnuka, nie mam takiego zobowiązania wobec nich, ale każdy wie, jak to jest. Myślę o tym, jak bardzo wkurwię babcię od strony taty, bo jak to? Może nie chcę dawać na świat kolejnej pół sieroty, tylko z innej stron tym razem.
Społeczeństwo co sobie pomyśli to mnie... ale trzeba się dowiedzieć co o tym myślą najbliżsi. Akceptacja i zrozumienie, czy zmiana. Tej ostatniej odmiany nie lubię.
Ale to, co mnie zastanawia, to czy A będzie wychodził z psem — zawsze!
I pokocham ją całkowicie, bo przez to, że z nią nie wychodzę kiedy powinnam, bo nie ma wyjścia, to czuję się winna, że tego nie robię. Przez takie poczucie, że krzywdzę, bo nie wychodzę, to oddałam Mafiego i czuję się winna, że go oddałam i potem już straciłam, bo nie potrafiłam się nim zajmować pod tym jednym kątem.
Może układ, że ja sprzątam wszystko po kotach, na poczet wychodzenia z Mia to może jeden ciężar by mi zszedł z pleców.
Da się tak?