środa, 26 września 2018

Psychiatryk - oddział depresyjny

Cześć,
Jestem tu kolejny tydzien, a dokładniej zleciało 1,5 miesiąca...
Gdy się przyjęłam, twierdziłam że tu nie pasuje, ale znalazły się osoby w przybliżonym wieku i jakoś nam to lecialo.
Z racji mojej psychologicznej głowy, każdego historię chciałam znać, każdemu chciałam pomóc.
Pomagałam tak przez tydzień, może dwa...
I padła, padła mi psychika do końca.
Wznosilam ich do góry i udało im się stąd wyjść, z nowym spojrzeniem na świat.
Niestety nie myślałam, wtedy o sobie, a o nich, jak mam im pomóc...
Gdy, moja głowa była przepełniona historiami innych, wzięłam się za swoje życie.
Zalęgłam w pokoju i z niego nie wychodziłam wcale.
Chciałam spać w dzień, bo w nocy, dręczyły mnie koszmary, z życia dotychczasowego.
Nie umialam sobie, z nimi poradzić w dzień. Po czasie, zaczęłam z., grać w 5 sekund, albo kolorowaliśmy, kolorowanki dla dorosłych. Próbował mnie tym razem on, wyciągnąć z doła, ale było ze mną ciężko.
Po jakimś czasie, nawet i on stanął na nogi i wyjechał do pracy.
Jak paliłam paczkę dziennie, tak już nawet na fajkę nie chciałam wychodzić.
Załamałam się również z powodu zabrania mi Z., z pokoju.
Bardzo się wspierałyśmy.
Przychodziła do nas z rana i siedziała z nami, ale to już nie było to samo.
Gdy ja przestałam, ona zaczęła opiekować się nowymi.
Obecni wtedy, z dnia na dzień znikali i za nich weszli nowi, każdy nowy coraz gorszy.
Tamci, jeszcze byli 'normalni', a z dnia na dzień, przychodzili ludzie specjalnej troski... jacy?
 Np. jeden snujący się za każdym, jak smród po gaciach, jedna nie jedząca, która trzeba głaskać po dupie, jeden maminy, jeden szczający w gacie...
No czysty psychiatryk...
Zamknęłam się w pokoju i nie miałam i nie mam nigdzie zamiaru wychodzić do nich.
Gdy przestałam wychodzić, pokój zamienił się w pokój odwiedzin..., żadna z nas, nie miała odwagi nigdy ich wygonić.
I to był błąd.
Tym bardziej, ja zamykałam drzwi, żeby nie wchodzili a AL., ciągle je otwierała, bo było jej ciepło...
To se włazili, wylazili jak chcieli.
W końcu nadszedł dzień, kiedy AL., wyszła do domu.
Wyprosiłyśmy, z Z., żeby przyszła na jej miejsce.
Ja w tym momencie, byłam na przepustce w domu...
Z racji, że musiałam jechać sama komunikacją miejską, to byłam cała roztrzęsiona.
Tak, boje się podróżować, wszystkim innym, niż własnym autem...
Byłam strasznie zdenerwowana.
I w nerwach, spędziłam pół przepustki.
Potem, wychodziłam te nerwy, po całym swoim mieście, razem z A..
I po czasie, się uspokoiłam, znaczy byłam już zmęczona, po tym całym dniu, latania.
Ale, kupiłam sobie rzeczy, do szpitala i znalazłam grę, którą bardzo chciałam, w ten dzień kupić.
Gdy, wróciłam do domu, wypieściłam kotki, za którymi bardzo tęskniłam, zjedliśmy pizzę i pokazałam A., jak się gra w nową grę, którą kupiliśmy w ten dzień.
Potem odprowadził mnie A., na przystanek i pojechałam spowrotem do szpitala.
Trochę się spóźniłam, ale poprosiłam, by przekazała Z., że się spóźnię.
Gdy przyszłam, pod drzwi oddziału, zobaczyłam Mm., po machałam jej i poszła powiadomić pielęgniarki, z racji że miałam poczekać, to usiadłam na miejscu ochroniarza i czekałam.
Nagle, na korytarzu, zrobił się tłum i wszyscy na mnie czekali.
Bardzo mnie to przeraziło, bo nie widziałam co się stało, jak mnie nie było.
Przyszła po jakiś 5 minutach pielęgniarka i otworzyła mi drzwi.
Wtedy wszyscy do mnie podeszli i Z. zaczęła mówić :
Mam trzy, złe wiadomości...
Po pierwsze, przenieśli Cię na inną salę,
Po drugie, MS., zabrali do szpitala,
Po trzecie P., zaś szaleje.
Zapytałam tylko, czy wzięli, moje rzeczy z parapetu, odparli, że nie.
Wchodze do pokoju zobaczyć i mówię - no kurwa nie zabrali
(kilka dni wcześniej jednego przenosili i nie zabrali mu rzeczy, które miał na parapecie.).
Nagle zaczęli się śmiać.
Dopiero wtedy, popatrzyłam na łóżko, że są dalej moje rzeczy i że na miejsce AL., dali mi Z., Tak jak prosiłyśmy, na rannej wizycie.
Posiedzieliśmy, porozmawialiśmy i ciężko bylo ich wygonić z pokoju.
Dwóch, przyszło zalać sobie kawę i wiecie co? Mimo że my byłyśmy już w łóżkach i prawie spałyśmy, to oni wiedzieli sobie, gadali i wyszli dopiero, jak skończyli pić kawe.....
Stwierdziłyśmy, że jesteśmy, nie asertywne... i musimy z tym coś zrobić...

-Wronged.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz