sobota, 26 października 2019

Początek końca. Co doprowadziło mnie do psychiatryka?

Cześć,
Wiecie jak to jest, jak czujecie się beznadziejni?
Gdy nic nie ma sensu?
Tak, tak właśnie tak się czuję.
Zacznijmy od początku.
Półtora roku walki o siebie.
Zaczęło się od tego, że co 2 miesiące doznawałam tępego bólu w skroniach lub, w potylicy.
Z racji tego, że pracowałam na produkcji i było tam bardzo głośno z racji różnych dźwięków maszyn.
To była moja pierwsza praca, więc dawałam z siebie wszystko,
z racji tego, że miałam bardzo dobry kontakt z jednym z techników, to pokazał mi bardzo dużo technik, ułatwień, lub jak sama mogę naprawić problem maszyny, nie musząc czekać na któregokolwiek technika, tracąc czas produkcji, co za tym idzie, mniejsza produkcja itp.

Z miesiąca na miesiąc, dawałam z siebie coraz więcej,
bardzo dużym plusem dla mnie było to, że pracowałam tam sama na siebie,
mogłam mieć muzykę na uszach, więc szło mi to wręcz tanecznie,
tym bardziej, że robiło się kilka rzeczy w kółko.

Przynieś druty, włóż druty, zamknij kabinę, łapa zabiera druty, wkładasz kolejne i w tym momencie robi się sztuka, czyli mata siedzeniowa.
Odbierasz sztukę, sprawdzasz wizualnie, jeżeli jest nadlewka, to obcinasz ją nożykiem do tapet,
jeżeli wszystko inne jest ok, to odkładasz i powtarzasz czynność, układasz do kilku sztuk, jeszcze raz sprawdzasz, potem wkładasz do kartonu, lub boxa, jeżeli będzie tam pewna ilość, to przyklejasz etykietę z dniem i swoją pieczątką, zamykasz i odkładasz na paletę, gdy jest pełna, wołasz techników, by wypisali zbiorczą, wpisali w książkę produkcji i zabrali, przywożąc nową pustą paletę (jeżeli tak ogarniasz, że Ci się nudzi i masz chwilę czasu, to idziesz do tyłu za stanowisko i sam/a to robisz, jedynie wołasz by zabrali...)
W między czasie, bierzesz  i robisz sobie puste kartony i pokrywki, datujesz, podbijasz, numerujesz etykiety, które potem przyklejasz na karton, do którego wkładasz gotowe maty.
I tyle, tak wyglądała moja praca, jako operator maszyn wtryskowych.

Wracając do bólu w skroniach i potylicy, wymiotowałam, kręciło mi się w głowie, miałam światło i dźwięko i zapachowstręt.
Nie potrafiłam wtedy nic jeść i pić, a poprzedzało to wszystko, miganie obrazu, w momencie gdy jakakolwiek wiązka światła dotarła do moich oczu, mówię nawet o tej małej kropeczce z laptopa.
Dzień, który prawie mnie zbił z wycieńczenia opisałam tu :
Izba zdrowia, do pomocy, nie zawsze gotowa.
Izba zdrowia, część 2.

 Pół roku L4 na kręgosłup, od stycznia do maja.
Raz na miesiąc,
Potem od czerwca do lipca, już bardziej stawiali na bóle somatyczne, czyli psychika odbija się na ciele.
W lipcu, zrezygnowałam z pierwszej swojej pracy w której byłam 4 lata.
To było jedyne miejsce, gdzie byłam zajebista, ale ludzie to zawistne hieny i z racji braku umiejętności bronienia się, musiałam podjąć decyzję o odejściu.
Gdy nad tym myślałam za i przeciw, gdy dochodziło do podjęcia decyzji,
wstałam z piosenką w głowie, Polskiej Wersji - Lepiej to zostaw.
'Jeśli coś zabiera Ci tlen, lepiej to zostaw, lepiej to zostaw'.
No i tak zrobiłam.
Nie było to dobre rozwiązanie z racji tego co się działo potem.
   Po końcu L4, zakończyłam pierwszą pracę, a na drugi dzień, byłam już w nowej.
  Z produkcji przeszłam na magazyn, z operatorki maszyn, przeszłam na dysponenta magazynowego.
Stawka była 2 razy niższa, praca 2 razy odpowiedzialniejsza.
Ludzie tam byli z delegacji i byli strasznie pospinani, zestresowani, nerwowi.
   Mimo, że szybko połapałam wszystkie dokumenty, to stres mnie bardzo dobił.
Prawie codziennie płakałam, dużo paliłam papierosów, mimo, że już dawno paliłam elektryka, dziennie wracałam do domu wyczerpana psychicznie.
   Nie trwało to długo, bo 10 lipca zaczęłam tam pracę, a 27 wylądowałam u swojej psychoterapeutki, z całkowitą rezygnacją z życia, inaczej mówiąc moje myśli to były jedynie te, które są nazywane samobójczymi.
Ale jak to się stało, to, że ludzie byli strasznie po stresowani, to dodatkowo, ciągle mi się obrywało bez powodu, byłam takim workiem, na który mogli przelać swoje złości.
Przykładem może być to, że :
Wypisuję fakturę kierowcy, mam wszystko ładnie opisane na kartce, co jak i gdzie, nigdy wagi nie wypisywałam, bo to było ostatnie co tam się wpisywało, ale w którymś momencie, podszedł do mnie Leszek, który był moim "opiekunem", który mnie szkolił, i mówi, że mam wpisać tu, taką wagę, jak powiedział, tak zrobiłam.
Po jakiś 10 min. wraca i nagle, dre na mnie ryja, że dlaczego tam wpisałam wagę..., tłumaczę, że on mi kazał, wiadomo, wyparł się i tak w kółko. Ja nerwowo nie wytrzymałam i poszłam na zewnątrz się wypłakać, po chwili, przyszedł jeden z kolegów i zaprosił, bym poszła z nimi usiąść i zjeść, nie bardzo chciałam, ale poszłam.
Po chwili Leszek patrzy się na mnie, widzi, że jestem wkurwiona na niego i zaczyna mówić..
Wiesz, faktycznie mogłem Ci kazać to wpisać i po prostu zapomniałem, bo dziś jest strasznie dużo latania.
Ale przepraszam, nie usłyszałam.
Był jeden kierowca, któremu zawsze bardzo się spieszyło. No i przychodzi pewnego dnia, z papierami, które widzę pierwszy raz, nie wiem co mam zrobić. Gość mi mówi, weź mi przybij tu pieczątkę, ja się na niego patrze i mówię, że nie wiem jaką mam pieczątkę tam przybić, koleś mi pokazuje palcem którą, na to ja że, przepraszam, ale pierwszy raz mam styczność z tymi papierami i nie mam pewności, czy mogę potwierdzić i czy akurat tą pieczątką, że poczekamy na Leszka i on to zrobi.
Przychodzi Leszek z magazynu i ten mu się pluje, Leszek pluje się do mnie, ja się wkurwiam, przybił mu tą pieczątkę i gość poleciał.
Widziałam, że Leszek, nie zabrał od niego jednego papierka, który idzie do nas, do zaksięgowania, widziałam, ale nie powiedziałam, bo byłam na obu obrażona.
Pod koniec zmiany, Leszek się skapnął, że niema owego papierka, oczywiście z ryjem na mnie, ja mu mówię, że przecież to on miał papiery w ręku, to on mu je potwierdzał i to on mu je wydał, wiadomo, zaprzeczeń nie było końca, ale ja to miałam gdzieś.
Na drugi dzień, przyjechał owy kierowca, z pretensjami, że dostało mu się po głowie, od przełożonego, że ma ten papierek, a powinien być u nas, patrzę się na niego i pytam, czy ma go ze sobą, on stwierdza że go niema, trochę dziwne, bo w końcu przełożony jego musiał widzieć ten papierek, skoro miał do niego pretensje, ale nieważne.
Kierowca zaczyna się buzować i mówić, że takie rzeczy już dawno powinnam wiedzieć, jak to, z pieczątkami i to, że ten papierek miał zostać u mnie.
Mówię, że dopiero się uczę i czy on po tygodniu pracy wszystko już potrafił?!
A po drugie, to proszę rozmawiać z Leszkiem, bo ja tych papierów w ręce nie miałam.
Na co przybiłam mu pieczątkę, zabrałam dokument (bo to był inny rozładunek z nowymi papierami, ale już wiedziałam co i jak) i oddałam resztę.
Wycedził "do widzenia" przez zęby, na co odpowiedziałam w pół cicho, "oby nie".
Siedziała obok mnie Ania, która była wszystkiego świadkiem, więc jak na kolejny dzień kierowca kierował się do naszego biura, to Ania uprzedziła słowami "o idzie Twój kolega", wiadomo jaka była moja odpowiedź.
Gość nagle był miły, nagle nic mu nie przeszkadzało, pewnie usłyszał moje "oby nie".
Było kilka takich różnych sytuacji, ale przybliżę Wam ostatnią.
Siedziałam sobie przy komputerze, za plecami miałam kierownika, gdy nagle ktoś do niego dzwoni, podejrzewam, że był to jakiś znajomy z pracy, z której został oddelegowany.
Jestem osobą, która wyłącza się jak ktoś gada przy mnie, ale nie do mnie, bo w sumie nie mam zamiaru zaprzątać sobie głowy głupotami, ale powszechnie wiadomo, że jeżeli osoba nie chce, by ktoś słuchał prywatną rozmowę, to wychodzi, on tak nie zrobił, najwidoczniej, chciał, żebym to słyszała.
No to mimochodem słyszę : "A bo wiesz, dali mi takie dwie z ulicy, które nic nie potrafią i co ja mam zrobić..." ja po tych słowach się wyłączyłam i tylko je miałam w głowie.
Było mi za razem smutno, a zarazem byłam wściekła, że już 80% swojej pracy połapałam w 2 tygodnie, będąc wrzucona na głęboką wodę, czyli nie szkolona i jeszcze gada takie teksty bez krępacji, no kurwa dziękuję.
Wiadomo chęci już całkowicie odeszły, ja już mówiłam codziennie płakałam albo na przerwach gdzie nikt nie widział, albo w domu.
Ale za każdym razem zawsze przyjeżdżałam, z nową nadzieją, na lepszy dzień.
Dzień, który mnie dobił do ziemi, a raczej wykopał mną dół, był to 27 dzień lipca, gdzie kierownik, oznajmił mi, że przez cały miesiąc sierpień jest przestój na fabryce, więc i magazyn ma przestój, że niby pytał na innych działach, ale nie ma dla mnie innego zajęcia na ten czas i że MUSZĘ, w takim razie wziąć cały miesiąc bezpłatnego, z racji, że dopiero zaczęłam i nie mam jeszcze urlopu.
Po jego ponownym zatwierdzeniu, że tak muszę wziąć bezpłatny, wzięłam i podpisałam.
Załamała mnie myśl, że przez miesiąc nie będę mieć wypłaty, kierownik na odchodne dodał,
"ale wrócisz do nas, po przerwie?" odpowiedziałam, że "raczej nie".
No i się nie myliłam, bo w ten sam dzień załamałam się nerwowo, na przerwie usiadłam na schodkach przed biurem, paliłam papierosa, za papierosem i nie miałam nic w głowie, oprócz słów, "koniec", "to już koniec", "chcę końca", "koniec", "koniec", "koniec".
Tu krótko opisałam : Wylądowanie w psychiatryku...



-Wronged.


#praca #depresja #psychiatryk #magazyn #produkcja #kierowcy #nadzieja #płacz #nerwy #stres #L4 #bólgłowy #migrena #padaczka #PW #PolskaWersja #lepiej #to #zostaw #koniec

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Psychiatryk - Oddział z terapią.

Po szpitalu, na oddziale farmakoterapii, miałam miesiąc przerwy.
Na początku stycznia wróciłam na oddział, ale tym razem na oddziale była terapia grupowa.
Z racji na różne zaburzenia, były tam różne grupy.
Ja należałam do grupy A, czyli obserwacyjno-diagnostycznej.
O godzinie 7:30 zawsze była gimnastyka, która była obowiązkowa i zawsze prowadził ją pacjent oddziału.
Codziennie o 9 zaczynała się społeczność, spotykaliśmy się całą grupą na świetlicy, a wraz z nami była pani psycholog, lekarz psychiatra i praktykanci.
Siedzieliśmy w kółku i opowiadaliśmy jak minął nam wcześniejszy dzień, jak minęła nam noc i jak czujemy się na obecną chwilę.
Zdarzało się że ktoś kończył grupę, więc na porannej społeczności, go żegnaliśmy.
Osoba opowiadała jak na nią pobyt wpłynął, potem my dawaliśmy informacje zwrotną.
   W poniedziałki dodatkowo, dostawaliśmy pudełeczko z celami tygodnia, losowaliśmy po 2 karteczki i wybieraliśmy z nich jedną.
Cel tygodnia, by był zaliczony musieliśmy wykonywać zadanie codziennie.
Przykładowe zadania jakie były to : spacer półgodzinny, medytacja, rękodzieło, pisanie dzienniczka uczuć, zrobienie coś miłego dla siebie.
Potem mieliśmy zajęcia o 11, były one różne w zależności od dnia tygodnia.
Były to na przykład zajęcia pod tytułem "Ja i mój problem", co tydzień była wyznaczana osoba, do przedstawienia grupie, swojego problemu, z jakim się borykamy na obecną chwilę.
Po opowiedzeniu, dostawała pytania i informacje zwrotne od terapeutów i grupy.
   We wtorki mieliśmy arteterapię, polegała ona na rysowaniu np.uczuć, potrzeb, pragnień, lub tworzeniu przez grupę art-dramy, czyli przedstawienia.
   W środy natomiast, na społeczności mieliśmy podsumowanie szefa i wybór nowego.
Ogólnie o 12 mieliśmy "dzień porządkowy", sprzątaliśmy swoje pokoje, a potem szefowie grup wraz z pielęgniarką chodzili i sprawdzali pokoje i lodówki.
Od 14-17 mogliśmy zorganizować "godzinę szefa", czyli gry, zabawy, w grupie.
   Czwartki były aktywne, mieliśmy terapię ruchem, na której mieliśmy jogę, lub zabawy takie jak układanie się według wzrostu, wieku, tonu koloru włosów, ilości złamanych kości, itp.
  Piątki były zarezerwowane na psychoedukacje, czyli dowiadywaliśmy się dokładniejszych wiadomości o lekach, czym są emocje, jak sobie z nimi radzić, jak radzić sobie z nerwami, co to jest motywacja.
Potem były zajęcia dla chętnych najczęściej była to półgodzinna koncentracja, polegająca na oddychaniu i obserwowaniu swojego organizmu, oddechu, a w czwartki były zajęcia ruchowe, czyli godzinny aerobik.
  Potem mieliśmy wolne.
Każdy dzień kończyliśmy wieczorną społecznością o 20:45, na której była grupa i pielęgniarka, mówiliśmy jak nam minął dzień i jak czujemy się na obecną chwilę.

Szef grupy, zajmował się min.wypisywaniem osób, które chcą iść na przepustkę w tygodniu, czy na weekend, potem tą informację przekazywał terapeucie. Wprowadzał nowe grupy na oddział, tłumaczył normy i zasady grupy, rozpoczynaniem i kończeniem społeczności, wypisywaniem dyżurów co drugi dzień i w czwartki, zbieraniem danych o skali Becka i zdrowienia.
  Przepustki nam przysługiwały jedna w tygodniu od 15-19, weekend 6 i 12 godzin, dzień do wyboru, między 8, a 19.
  Co drugi dzień mieliśmy tzw. dyżury, raz przy salkach, raz przy windzie, trwały one od 15-19, zazwyczaj przypadało z 20 minut na osobę.
  Skala Depresji Becka, czyli test na depresję i zdrowienia, tzn. określanie od 1 do 4, czy wykonywało się jakąś aktywność w ciągu tygodnia, np. czytanie książki, czasopisma, wyjście na spacer, gry z grupą.

Na tym oddziale, byłam półtora miesiąca, trochę mi pomogło, ale po czasie wróciło do wcześniejszego stanu. Ogólnie nie mogłam przejść na grupę pogłębioną, bo uznano, że mój brak reakcji na leki jest przez zespół amotywacyjny, czy jak kto woli abulie. Więc, by kontynuować leczenie na oddziale, musiałam zdecydować się na odwyk, ale o tym już w kolejnym poście.

Uzależnienie jest chorobą duszy i emocji.
-Wronged.