wtorek, 10 sierpnia 2021

Umarłam w środku.

W środku umarłam już chyba dawno temu. Czuję się taka pusta.
Nic mnie nie cieszy, to że się uśmiecham, nie znaczy, że jest lepiej. 
Bo nie jest! Podjęłam pracę, ale tylko po to by jakoś odciążyć A, za moje wydatki.
Ludzie w pracy mi się trafili naprawdę super, praca też nie jest zła, choć jest dużo czasu wolnego i nie ma co robić za bardzo, czas się dłuży, nie mam głowy by przysiąść do rzeczy które mam do zrobienia do szkoły. 
Nie mam sił po pracy, by cokolwiek zrobić, bez sił, nawet gdy jest ochota to i tak ciężko, bo nie umiem się skupić, moje rozumowanie jest na bardzo słabym etapie.
Czasami dzieją się ze mną dziwne rzeczy, nie wiem, chyba ataki paniki, mam uczucie trzęsienia się w środku cała, myśli mi się gubią, ucinają, albo jest ich ogrom. 
Pęka mi głową, jakby ktoś ją pompował i miałaby wybuchnąć, zapewne to ciśnienie... Ciągle chce mi się płakać, ale to pewnie z powodu, że muszę w pracy ukrywać to co się ze mną na prawdę dzieje. Partnerowi też nie mówię co się ze mną dzieje, po co go mam martwić, nie chciałabym by zareagował na moje S. Chciałabym by się dokonało i udało, ale zaczynam wtedy myśleć o moich kotach, które się mną opiekują jak jestem sama. 
Jestem nerwowa bardzo, umiem w miarę utrzymać to na wodzy, ale w domu już wybucham.
Codziennie pragnę się zabić, codziennie myślę o tym jak to zrobić. Powoduje to, że nie chce nic robić, bo mam nadzieję że w końcu to zrobię.
Nie umiem spać, kręcę się z boku na bok, dobrze że A ma mocny sen więc rzadko budzi się na moje ruchy, nawet mocne tabletki na sen nie pomagają, budzie się co godzinę, może częściej, przekręcam się z boku na bok, nie umiem znaleźć sobie miejsca... 

środa, 21 lipca 2021

Ja i pies.


 Czuję jak moje płuca, pompują się jak balonik... Jak serce zwalnia, ale uderza z taką siłą...jak bęben.
To teraz się dzieje, a jeszcze kilka godzin temu było spokojnie, absolutnie nic na to nie wskazywało.
Zapalnikiem jest ona, Mia, pies. Wkurwiam się, bo zastaje ją siedzącą na blacie w kuchni, a za nią rozsypany cukier....

Zaczyna się wściekłość, złość i to, co na początku.
  Patrzę na psa i myślę o tym jak bardzo zjebałam, jak bardzo okazałam się nierozsądna, nieodpowiedzialna.
Wzięłam psa, choć jestem 100% kociarą, choć zwierzęta kocham wszystkie.
Wzięłam, egoistycznie, oj i to bardzo egoistycznie.
Chciałam psa, by móc wychodzić częściej, znaczy, żeby zmuszała mnie do wyjścia. Okazało się, że jedyne co mnie może zmusić do wyjścia z domu to pieniądze.
Kocham ją, jest moją dziewczynką, ale ja nienawidzę z nią wychodzić, choć nie, w ogóle nie lubię wychodzić z domu, dlatego marzę o domu z ogródkiem, może to być mieszkanie na parterze, mniej do sprzątania.
   Po 1 uświadamia mnie, jak bardzo nie chcę dzieci. Nigdy bym nie powiedziała, że to ja będę tą osobą, która nie chce dzieci. Ale jak pomyślę, to ich nie znoszę, są mi obojętne. A ja chciałam pracować w żłobku, albo przedszkolu. No kurwa na pewno. Całkowicie się do tego nie nadaję, jestem mega empatyczna, jestem empatką i to mocną. Potem wyjaśnię. Ale nie mam cierpliwości, nie umiem się kimś opiekować, sama wymagam opieki. Wymagam opieki i to jak. Jak chuj!
   Mój psychiatra przy każdym kontakcie mi o tym przypomina, czy w mailach, SMS-ach i na wizycie kontrolnej. Cały czas słyszę o szpitalu. Odkąd wyszłam z wcześniejszego :D Mówiłam, że wymagam opieki. Już mnie tym wkurwia i zastanawiam się nad znalezieniem innego psychiatry.
   Jestem strasznie niestabilna, stres mną steruje, a raczej wszystko wyłącza i się zaczyna burza.
Przeogromna burza się kumuluje.
Co mnie wprowadza w duży stan stresowy?
Wszystko!
Przykładem mogą być terminy oddania prac na kolokwium, liczeniem, niepotrzebnym przewidywaniem, co mogę dostać, by mieć stypendium ponowne, a czego nie mogę.
Obecny licencjat zjada mnie, nie jestem tak zdyscyplinowana, by znaleźć w sobie siłę i zacząć to pisać.
   Bez pracowania jestem wykończona, dźwiganiem siebie co dzień, a co dopiero jak na dodatek pracuję.
Jestem ambitna, więc wieczorem sobie myśląc... będę w pracy, mam dużo czasu, to napiszę to w pracy, aaale, ja jestem ambitna, do pracy przychodzę pracować i wymyślam, co trzeba jeszcze zrobić, żeby było zrobione, co jeszcze można zrobić dodatkowego, ponad i tak zlatuje mi ponad połowa czasu. Po 5 godzinach funkcjonowania, ja przechodzę w tryb uśpienia, jestem wyczerpana, więc nie zabieram się za konkrety, bo jeszcze sobie narobię więcej roboty.
   Wracając, od kilku dni mnie męczy jedna rzecz, uświadamiam sobie w wieku dwudziestu ośmiu lat, że ja nie chcę dzieci, ale wiecie, co jest najgorsze, że jestem w 8-letnim związku i, mimo że zawsze gdzieś mimochodem uświadamiałam, że sama jestem jeszcze dzieckiem i nie jestem gotowa by mieć własne.
Jedyne co by mnie przekonało, to to, że jestem obecnie szczęśliwa, mam zadowalające mieszkanie i stać mnie na ponadplanowe wydatki lekką ręką, a jeśli nie to ja nie chcę absolutnie.
Nawet myśl, że nie będę mamą, mnie nie smuci, ja jestem złamana, nie chcę tworzyć kolejnego złamanego dziecka, co znaczy złamanego, najprościej to określić, że do resocjalizacji, obojętnie jakiej.
Tylko pytanie się nasuwa, czy partner to zaakceptuje, kiedy w końcu przyjmie do wiadomości? Ludzie wieloma rzeczami się różnią, dzięki temu się przyciągają, układając puzzle. Ale czasami jest jakaś różnica do nieprzeskoczenia.
Myślę o tym, jak bardzo mamy nie przyjmą tego, że z naszej, przynajmniej mojej, nie będą miały wnuka, nie mam takiego zobowiązania wobec nich, ale każdy wie, jak to jest. Myślę o tym, jak bardzo wkurwię babcię od strony taty, bo jak to? Może nie chcę dawać na świat kolejnej pół sieroty, tylko z innej stron tym razem.
Społeczeństwo co sobie pomyśli to mnie... ale trzeba się dowiedzieć co o tym myślą najbliżsi. Akceptacja i zrozumienie, czy zmiana. Tej ostatniej odmiany nie lubię.
Ale to, co mnie zastanawia, to czy A będzie wychodził z psem — zawsze!
I pokocham ją całkowicie, bo przez to, że z nią nie wychodzę kiedy powinnam, bo nie ma wyjścia, to czuję się winna, że tego nie robię. Przez takie poczucie, że krzywdzę, bo nie wychodzę, to oddałam Mafiego i czuję się winna, że go oddałam i potem już straciłam, bo nie potrafiłam się nim zajmować pod tym jednym kątem.
Może układ, że ja sprzątam wszystko po kotach, na poczet wychodzenia z Mia to może jeden ciężar by mi zszedł z pleców.
Da się tak?

piątek, 23 kwietnia 2021

Na ile lat się czujesz obecnie, a ile masz lat?

   Zatrzymaliśmy się w momencie, gdzie powstała nasza trauma, lub do niej wróciliśmy. 
Często się mówi, jak i ja tak mówię, że ma się tyle lat na ile się czuje. 
I dla mnie to był fakt. Ale bardziej myślałam w tym kontekście o stylu życia, ubierania się, zachowania. 
   Tylko nie zwróciłam uwagi, że gdy byłam po 18, mówiłam, że czuję się dalej jak 13-nasto latka, no tak!
Bo się zatrzymałam w tamtym czasie, czyli w traumie. 
Pierwszy raz się wtedy zaczęłam ciąć, ale kryłam to, ale lubiłam cięcie szkła... 
   Mama zwróciła dopiero uwagę, gdy zrobiłam to za mocno i musiałam mieć bandaż, mówiła, że zaprowadzi mnie do psychiatry, ale tylko groziła, a ja zaczęłam pić zamiast się ciąć. 
Pięknie to brzmi, prawda? 
   Potem to było 17, 21, a teraz naszło 23, wtedy traumy za mocno mnie dobiły, miałam za dużo czasu, by o nich myśleć i analizować. 
Bo przecież ja wszystko analizuje.
   Pierw zaczęło mi to siadać na organizm, odeszłam z pracy, ale to przez nieporozumienie nie wróciłam.
Koniec pracy, to dla mnie trudny temat, bo byłam zakochana w mojej pracy.
Tak, kochałam moją firmę, (zawsze tak mówiłam, bo starałam się jak mogłam i były duże efekty, które nieskromnie sobie przypisywałam).
Każdego zaciekawi, co to za praca...
Bylam operatorem maszyn, na wtryskarkach.
Ale pracowałam tam z dużą chęcią do czasu, ale jednak prawie 4 lata starałam się na koniec tam wytrzymać.
Pisałam o tej pracy i napiszę jeszcze nie raz...
Ale to że kochałam tą firmę i pracę to fakt.
Mam nadzieję, że znów uda mi się taką pracę znaleźć.
Także wiek 23 lata, miał na mnie bardzo duży wpływ.
   Pojawiły się pierwsze symptomy depresji.
Zaczęło sie z gdubej rury, no dobra, nie tak grubej, ale moje myśli mnie przerażały.
Zaczęłam analizować własną śmierć, ale tak konkretnie.
Zawsze powtarzam, że jak ktoś chce się zabić, to to zrobi.
I to nie jest chwilowe "widzimisię", to jest plan. 
Ale to już było w kolejnych latach.

Nawiązując do tego, co konkretnie chciałam przekazać, pisząc ten post, mam pytanie.
Na ile lat się czujesz? 

wtorek, 13 kwietnia 2021

Cztery B.

Wyjdź w końcu ze swojej strefy komfortu.
Siedzisz cały dzień w domu. 
Przesypiasz czasami całe dnie.
Nie chodzisz do pracy. 
Nie za wygodnie?

   Nie nazwałabym miejsca strefą komfortu w którym codziennie czuję się jak gówno.
OK, może trochę to przybliżę. Do niczego się nie nadaję. Jedynie w sumie do badania, bo ciekawy ze mnie przypadek. 
   Czujesz się jak 4B, beznadziejnie, bezsensownie, bezradnie, bezużytecznie. 
Beznadziejnie?
   Twoj własny mózg Cie oszukuje. W sumie robi to zawsze, ale mniej zauważalnie, jak np. w iluzji.
   Ale teraz każe się spinać bez powodu, tak, że odczuwasz ból, mimo że odczuwasz go jako fizyczny, on realnie jest tylko psychiczny. Więc fizjoterapia odpada, masaże pomagają na jeden max 2 dni. 
   Tabletki przeciwbólowe Ci nie zadziałają.
By się rozluźnić, musisz ciągle powtarzać sobie i swojej głowie jak na relaksacji, czy gimnastyce. 
   OK, idziemy spać, weź tabletki,
ale czuję że zasnę, więc po co będę brać tabletki na noc, wezmę tylko te podstawowe. 
Są w tym samym miejscu, co to za kłopot wziąć, skoro zazwyczaj cierpisz na bezsenność.
Ale już tyle zjadło się w swoim ćwierćwieczu tabletek, że ma się dość ich na samą myśl. 
Ok, jak chcesz, zamknij oczy, rozluźnij czoło, rozluźnij policzki, rozluźnij szczękę i uszy, teraz ramiona...
   I jedziesz całe ciało, czasami musisz wracać do niektórych rejonów i powtarzać: no rozluźnij tą szczękę!
   Jak masz szczęście i tabletki dają radę, to zaśniesz. (są super tabletki na sen, ale je możesz dostać doraźnie, albo przez miesiąc i odstawić, bo dzięki swej mocy są uzależniające. A chyba nikt nie chce po czasie brać tabletek na sen, ale rano, bo już tak jego organizm się domaga).
   Ale najczęściej dzięki Twojej odwróconej afirmacji, czyli, że wszystko jest złe, wszystko mogł*ś zrobić inaczej, upadki, traumy, wstyd, żenada i wgl...
O tym napisze kiedy indziej, bo do snów i zasypiania, jeszcze nie raz wrócę.
   Jeśli jest ciężki temat i starasz się wrócić do realnego, to jak mantrę powtarzasz: nie myśl, nie myśl, nie myśl, NIE MYŚL!
   JAK NIE MYŚLEĆ?
   Może muzyka, podkasty, tedex'y, serial nudny, albo bajki, których nie będzie Ci żal.
   Bajki, tak bajki miałam zalecone przez psychoterapeutę. Miałam zabronione oglądanie czegokolwiek innego. Bajki to coś wspaniałego, gdy widzisz wszędzie zło, bajki Ci pokażą cukierkowy świat i nim na chwilę przesiąkniesz. Ale co zrobić, jak ciągnie Cię do dramatów i kryminałów, a najlepiej na faktach, a potem w różnych momentach Twój mózg wariuje.
   Horror o zombie, czy wilkołaku, to nie horror. Horror siedzi w ludziach, tyle zła się za rogiem czai, a większość sprowokowanego przez ludzi. 
Bezsensownie? 
   Jesteś szufladkowany jako leń. Ale fakt, Ty nic nie robisz, jedyne co, to walczysz ze swoim mózgiem, na śmierć i życie. 
   Gdy nie masz pracy, czujesz się bez sensu.. Bez celu. Jesteś bezproduktywny, nic nie wnosisz, ledwo wykonujesz higienę osobistą i domowe porządki. 
Wiedząc już co nieco o chorobie, zaczynasz czuć się niemadry, czemu?           Ogarnia Cię lęk, paraliżuje strach. 
Strach jest czymś naturalnym, ale powinien on napędzać do działania, a nie paraliżować. 
   Walczysz sam ze sobą, to najcięższa walka w życiu. Jedni wygrywają ją szybko, inni przerywają na starcie, a inni walczą póki starczy sił i wsparcia. 
   Jak można czuć się mądrze, gdy masz dwa głosy w sobie, ten racjonalny i ten nieracjonalny i jak rodzeństwo się ciągle kłócicie... 
   Idziesz sam* w nocy i płaczesz, bo się boisz, że zaraz ktoś Cie skrzywdzi, chyba, że jesteś w totalnym dołku to drogą błagasz by coś Cie złego spotkało i skończyło Twój los. Mimo drastyczności sytuacji, to 2 uczucie jest lepsze, masz adrenalinę, czujesz się mocny, nie czujesz, że się boisz. Bo to 1 doprowadza do lęków, odbija się bardziej na psychice, dłużej z Tobą jest.
   Przykładem może być to, jak bałam się wejść klatką, która nie ma okien, na 7 piętro, bo było tam ciemno, mimo latarki w telefonie, usiadłam przed zepsutymi windami i płakałam, pisałam do partnera, że poczekam na niego do rana, ja byłam po popołudniówce, a on był na nocce. Plus miałam taki, że miałam bliskiego kolegę, który mnie zawsze podwoził, bo siedział, że boję się ciemności. Napisałam do niego wiadomość, jaką jest sytuacja, ale bez próśb. On mimo że był już kawałek, to przyjechał, zaprowadził pod drzwi i pojechał. To było dla mnie duże wsparcie i jeszcze większe uznanie, że ktoś rozumie, ktoś jest w stanie zareagować tak, byś się poczuł przez chwilę bezpiecznie. 
   Gdy mieszkałam w domu rodzinnym, to mama zawsze mnie odprowadzała i odbierała tak, do 21 r.ż.,nie ważne czy to było związane z pojechaniem, czy powrotem z pracy, czy powrotem od ex chłopaka (on nie rozumiał moich lęków, z resztą raczej ich nie zauważał).
Bezradnie?
   Gdy masz siły fizyczne, Twoja psychika zdycha.
A gdy masz siły psychiczne, tą motywację, to Twoje ciało siada i woła, że koniec, bo boli. 
Nic nie robił*ś, a mięśnie Cie całe bolą, choć czy to nadal są mięśnie, skoro tyle czasu ledwo się ruszasz?
10 minut drogi, to maraton, dyszysz jak parowóz, bo skąd masz mieć tą kondycję, jak 90% czasu leżysz?
   Leżysz, łapiesz łzy i mówisz sobie słynne każdemu zdanie: jutro zacznę. 
Jutro zacznę ćwiczyć, by polepszyć swoją kondycję.
A jutro, Twoja głowa zajęta jest, analizą wszystkiego o czym myslisz. Albo stwierdzasz, że nie będziesz się pocić, bo trzeba się potem wykąpać, a Ty jak kot unikasz wchodzenia do wanny.
Spacery stały Ci się obce, pierw mocnym argumentem było to, że jaki jest tego cel?
Nie ma celu, jak pójście do sklepu i idziesz tam po coś, a po co masz iść, tak po prostu, tak bez sensu. Nie ważne, że poprawia kondycję, więcej się wdycha świeżego powietrza, słucha się tego gwaru ulic miasta, mija się ludzi...
   Właśnie, mija się ludzi, a jak masz fobie społeczną, to unikasz ludzi, najczęściej wielkich skupisk, ale jednak po czasie unikasz nawet sąsiadów. 
   Chcesz się śmiać, ale nic Cie nie śmieszy, chcesz się radować, ale nic nie jest radosne, czasami wkrada się ta brzydka przypadłość jak brak odczuwania emocji.
   Nawet nie wiesz jak ciężko, żyć z emocjami, a co dopiero pozbawionym ich. Nawet nie tylko tych źle określanych jako "dobrych", ale i tych "złych", gniewu, złości, smutku. Obojętność jest jedną z najgorszych przypadłości. 
   Zakładasz ciągle maskę uśmiechu, pogodności, bo nie chcesz stygmatyzacji, tępych porad, litości i innych niedogodności, gdy mówisz, że masz depresję.
   Tylko samotnie w domu ściągasz maskę i ten ciężar który uniosł*ś nosząc ją. Gdy masz zaufaną osobę, jak np partner*a, to częściej ściągasz tą maskę, by podzielić się ciężarem, ale czasami, też jej używasz.   
   O depresji możesz pogadać z osobami w depresji, z psychiatrą i pochodnymi. Ci co się nie znają, lub udają że się znają , nierzadko Cie dobijają, nieświadomie, ale jednak. 
Ale Ci co się znają rozumieją a to zazwyczaj wystarczy, lecz równie nierzadko farmakoterapia jest niezbędna.
Bezużytecznie zostało nam na koniec. 
W okół siebie, ledwo ogarniasz, czujesz, że bez Ciebie byłoby lżej, bo i tak jesteś bezużyteczn*, jak nie pracujesz, to jesteś na utrzymaniu i jaki z tego pożytek?
 Same straty.
Siedzisz zamknięt* w sobie, lub w telefonie, albo grze. 
Nikomu nie zawadzasz, ale też i nie było by gorzej, gdyby Ciebie nie było.
Gdy jesteś gdzieś wśród bliskich, siedzisz i słuchasz, rzadko się odzywasz, bo po co, kogo obchodzi Twoje zdanie, albo po co zaczynać, męczącą wymianę argumentów, jak i tak czujesz się jak debil. 
   Nie wiem czy to przez leki, stres, depresję, ale ja się od pewnego czasu czuję jak debil, otumaniona, nie ogarniająca, bez koncentracji, a pamięć umyka za szybko.
Boję się przyznać, że czegoś nie wiem, nie umiem... Sama se przyklejam łatkę debil, ale dawać komuś pretekst do tego, no jak ja bym mogła?!
   Nie słyszałam jeszcze o pracy chronionej dla osób z depresją, chciałabym usłyszeć, ktoś zna? Wie jak to wygląda?
Mimo kilku ukończonych kierunków, "wiem, że nic nie wiem".

   Pewności brak, radości brak, libido brak, motywacji brak, chęci do życia 10-cio%, pracy brak, hobby brak, systematyczności brak, asertywności mimo kilku szkoleń - brak.
   Lęku pełno, strachu pełno, paranoi pełno, pomysłów na śmierć pełno, ucieczek pełno, spania pełno, bólu pełno, smutku pełno, żalu pełno, mimo 5 lat leczenia objawów i obaw - pełno. 

   Kto by nie chciał wyjść z tej mojej "strefy komfortu"?

Postaram się częściej pisać, ale i z tym idzie mi bardzo ciężko.
Zapraszam na FB na stronę 
Lękowo Depresyjni.
Oraz 
W związku Z.