niedziela, 27 grudnia 2020

Happy Family Day cz.1

Święta i po świętach i kur.. Dobrze.
Nienawidzę świąt.
Nie mam żadnego fajnego wspomnienia ze świąt. No nie mam. Złego, raczej też. 
Jako dziecko, pragnęłam chyba najbardziej uwagi.
Starsi siedzieli przy stole, a młodzi z małymi na ziemi, lub jakiś własny stolik. 
Młodzi pilnowali i bawili się z małymi, a dorośli się bawili w swoim świecie. 
Ale tu, nie o to. 
Nie masz wyjścia, musisz mieć wtedy dobry dzień, dokładnie od 24-27.12.
No nie możesz być człowiekiem i nie możesz mieć gorszego dnia, przecież są święta. 
Trzeba życzyć. Patrzymy na to, że ktoś ich nie napisał niżeli, kto napisał. 
Nie lubię życzyć, nie lubię, bo to przymus. 
Czy nie wystarczy każdego mocno przytulić i powiedzieć dobrze, że jesteś?
A nie na poczekaniu zmyślać czego się życzy?
Albo dodać liścik do prezentu i życzyć na spokojnie w nim?
Potem kolacja, ryby, ryby, ryby. A czemu nie coś co będzie przypominać tradycje rodzinną?
Każdy przynosi po 2 dania na "imprezę". 
Czemu, nie można łączyć tradycji?
Ja np. nie lubię dużo potraw z tradycji mojego partnera. No serio, mama musi dodatkowo robić dla mnie barszcz, bo inaczej nic nie zjem. 
Wkurza mnie to, że muszę jechać na obiad, albo w tym wypadku kolacje i w dodatku nic co lubię tam nie ma. 
Ostatni raz zrobiłam błąd, że się nie najadłam przed. 
Moja sałatka warstwowa gyros, rozeszła się w chwilę, jedynie trochę pierogów się ostało. 
Jak co roku, się spóźniamy, ja mam jakąś taką przypadłość... Mimo że myślę, że wszystko mam pod kontrolą, potem wszystko się dzieje na raz, bo jednak czasu już nie ma. 
Paliłam jak smok przed tym wszystkim, a się spalić nie umiałam, tak bardzo byłam zestresowana... 
   Co do samej kolacji, trochę pojadłam u mojej mamy. 
   Bo zazwyczaj jeździmy pierw do mnie, potem po chwili do partnera, tam zostajemy na 1 dzień świąt, a potem wracamy do mojej na 2 dzień świąt.
Nie zjadłam od 17 nic, trochę się napilam, likieru Kinder Bueno 💪🏻 było delikatne i pyszne. 
A że tata, dostał alkomat pod choinkę, to ciągle sprawdzaliśmy, dotarłam do 1,3 🤣
Koło 4 poszliśmy spać. 
Ale gdy się kładłam, moja głowa wybuchała, nasłuchałam się o tym, że jestem na utrzymaniu, że nie mam obecnie pracy, a powinnam. Nie dosłownie, ale jednak. 
Poczułam się tak, jak się czuję codziennie. 
Jak darmozjad, że wegetuje tylko, bo już nawet egzystencją ciężko nazwać. 
A ja tak bardzo się boję, na samą myśl o kolejnej pracy czuje się słabo, mam myśli samobójcze, że wolę się zabić, niż pójść gdzieś pracować. 
I nie, nie o to chodzi, że nie lubię, bo lubię. 
Chodzi o to, że już wcale nie wierzę w siebie. Kiedyś miałam jeszcze ambicje, plany, plan na siebie. A teraz czuję się debilem. Stres gubi mnie w najprostszych rzeczach... Ostatnio jak się głębiej zastanowiłam, to nie kojarzę osób jak wyglądają np. znane osoby, z buzi znam, ale nazwiska nie powiem i odwrotnie. 
Pamiętam filmy dopiero jak je zobaczę, czasami pamiętam, ale nie pamiętam nazwy, ani aktorów grających. 
Nawet z muzyki już nazw nie ogarniam, melodie znam, znam pełno piosenek, ale nazwę muszę znaleźć, by wysłać. 
Kiedyś to na sam słuch wiedziałam dokładnie co to jest. 
Tak bardzo bym chciała stanąć na nogi, przed podjęciem pracy, ale potrzebuje pieniędzy by na nie wstać, bo teraz jedynie na co mogę prosić partnera to leki i lekarz.
Wracając... 
Moja głowa szalała, myśli jak obrazki, przeskakiwały w mojej głowie za szybko, za dużo. Czułam, że wariuję, że tracę głowę, że chcę to zakończyć. 
Wstałam koło 13 (jak biorę nowy lek na wieczór, to ciężko mi się wstaje, gorzej niż wcześniej). 
To było mile, że choć spałam w dużym pokoju, to do mojego wstania siedzieli w małym, to bardzo urocze. 
Jak wstałam, marzyłam o mojej sałatce, nie było nic :( więc i nie zjadłam nic. 
Pograliśmy w #scrabble, było fajnie, ale do czasu, o godzinie 18 już siadałam. 
Zaczęły się nerwy, bardzo mi znane, ja je nazywam niedoborami. 
Cała się w środku trzęsłam, mimo że od rana, nikt mnie nie denerwował, jedynie przykro mi się zrobiło, jak mama opowiadała o dziewczynie, która nie pracuje, a jej mama się jeszcze dodatkowo zajmuje jej dziećmi, takie trochę nie zrozumiałe, wiadomo. 
Ale opisy tej nie pracującej, z ciągłym zaznaczeniem tegoż faktu, jako najgorszej rzeczy, do wymiany/wyjebania, tak określenie rzecz nie jest omyłką. 
Zjadłam płatek ryby w occie i poczułam się gorzej. Rozsadzało mi płuca. 
A raczej nie je, bo środek klatki był jak wypełniony powietrzem, ale czułam jakby mi żebra uciskały płuca i miejsce na tlen było tylko na środku. Głowa pełna. Oczy niespokojne, drgające. Położyłam się, po czasie zasnęłam. Przebudziłam się po godzinie słysząc, jak partner mówił, że jedziemy do domu, byłam gotowa wstać i jechać, ale jednak zrezygnowal i został namówiony przez teścia że jak się napije kielonka to mu pomoże. 
W środku wybuchłam, nie chciał żeby rodzice wiedzieli, że znów palę, myślałam, że czuje co jest na rzeczy, ale nie czuł. 
Obrucilam się znów by iść spać, ale byłam rozjebaną bombą zegarową. 
Po czasie już nie mogłam, bo zaczęło się więcej somatów... Ból głowy, karku, brku, łopatek, no istny koszmar. To było koło godziny 0, ruszyłam z miejsca, przeprosiłam, że muszę sobie zapalić (rodzice nie palą), mama powiedziała, że nie ma sprawy, dodałam, że ale to nie o fajki chodzi. 
Zapaliłam, pierw się zaczęłam cała trząść, ale potem ten błogi spokój. 
Poszłam spać, koło 4, bo gdy się partner z mamą, gdzieś po 2 h położyli, to tata mi się zwierzał z tego, jak mu było ciężko, psychicznie, jak stracił prawo jazdy na 3 lata i jak było mu ciężko zdawać to ponownie.
Ogólnie, nie czół wsparcia w ogóle, nie domagał się o nie, a popadł z alkohol... 
Była interwencja, ale to już inna historia. 
Na 3 dzień rano, już wiedziałam, że będę mogła zapalić i to zrobiłam, koło 12 się zebraliśmy, wróciliśmy do domu, na 15 pojechaliśmy do mojej mamy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz