piątek, 14 kwietnia 2023

Mój brat...Skurwiel.

"Zrobię krok, lub dwa i cierpi ktośCo się stało nie odstanie sie już jak na złośćChoć bardzo bym chciał, by to odmienićI dałbym co tylko mamBy nie zostać ze swym wstydem sam na sam
Bracie mój, zawiodłem cięWierzyłeś mi, ufałeś mi, ja zawiodłem cięPrzed tobą prawdę kryłem wciąż, dziś tego wstydzę sieI okrutny los, błagam o cud by wszystko to był sen
Już nikt, już nic, już tak ma byćJuż bez przyszłościA tak najtrudniej żyćLecz mimo łez, to jedno wiemJutro też nadejdzie dzień."
     - Mariusz Totoszko - Już nkt już nic (Mój brat niedźwiedź 🐻)

Piękna bajka, ale smutna. Mój były brat, też zawiódł...
Chyba od urodzenia mnie nie lubił...
Choć nie... Był czas zapoznania i lubienie spędzania ze sobą czasu.
Do czasu....
Gdy ojciec się powiesił w domu.
Mieliśmy rocznikowo po 9 i 10 lat...
Z jednej z terapii, okazało się, że nikt, nie porozmawiał ze mną, z nim, o tym czym jest żałoba, tym co się w ogóle stało, jakie powstają etapy, jak w emocjach jest chaos.
Nie pamiętam przynajmniej.
Ale brat był życiową męską pizdą, nie umiejąc się postawić swoim oprawcom, ale sam stał się oprawcą. 
Moim. 
Choć to on, z nas dwóch, chodził do psychologa po tym wszystkim, ja nie. Bo nie chciałam (?!) Co kurwa?...
Dusił. 
Żebym nie wypowiadała danych słów.
   Tak z 3 lata, uciekałam wieczorami do przyjaciółki, sąsiadki. Przed 24:00 wracałam, bo wtedy mama, kończyła pracę. Nie. Nic nie mówiłam. Nikomu.
Gdy pojawił się na 10 lat drugi brat, to się uspokoił.
   Koszmar nastał przy zdradzie, bo powiedziałam, że "on może u mnie przenocować, ale ta kurwa nie", jak chciał przyjechać na święta.
Bo cóż, dostałam wiązankę, między innymi, że ową kurwą, jestem ja. Jeszcze mojemu partnerowi dopisuje, że niby mój był w stanie, sypać wyzwiska, w ich obu strone... A nie powiedział ani słowa. No ale cóż, kto go zna, wie że po dziadku, od strony mamy jest bajkopisarzem... Tego ukryć się nie da... 

   Wiedząc, że zostałam skrzywdzona przez byłego ojczyma, on nazywa go tatusiem i życzenia śle, na dzień taty, odwiedza, nocuje.
No cóż skurwiele się przyciągają.

   10 lat temu, dokładnie 10 wrzesnia, napisałam mu, że nie mam brata, bo chełpił się tym, "nie pamiętasz jak Cię dusiłem", no kurwa, nie da się zapomnieć, jak się miało z 10 do 13 lat... 
I to jedne z niewielu wspomnień z tym człowiekiem.
   Zły dotyk, boli przez całe życie. Kiedyś to głośno powtarzali... A nie byłaś świadoma że to Twoje motto życiowe... 
   Ja go broniłam przed biciem, a szkoda... Bo by mu się przydało... Pakowałam rzeczy i mówiłam, że idę do domu dziecka, jak jeszcze raz uderzy. PO CO? PO CO? PO CO? 
   Żeby nie był osiedlową cipą, kumulowałam się, z wieloma kolegami, a on miał spokój na osiedlu, bo się okazywało, że ma całkiem fajną siostrę.
    Ach, no. Bym zapomniala... Jest materialistą (spokojnie, ja też 🫣, ale nie w takim wydaniu) strasznym... Więc jeździ gdzie hajs. 
Babcia, ciocia, chuj. 
   Jestem z mamą czarnym charakterem... Choć ona jest czarniejsza, może z racji, że ma naturalnie, czarne włosy 🤣. Jej też się obrywa. 
   Powiedział* byś mamie: "Lepiej żebyś Ty nie żyła, a nie ojciec." WTF co to za zdanie? 
Wśród strony taty zepwene jesteśmy dziwką i ćpunką, choć to drugie się zgadza, ale po co komu, wskazywać na potknięcia, a nie na odwrót...? 
Wsparcie rodzinne, jakież to puste słowa...
  Aaa. Mam iść się leczyć, tego już nie napisałam bo zablokowałam, ale od 8 lat się staram leczyć 😬😂
”Dla Twojej świadomości. Obecnie się leczę, leczę się, od 8 lat na depresję mieszaną/nawracającą, zaburzenia lękowe, oraz ADD (ADHD bez H czyli nadpobudliwości 🤣- bosko) problemy ze skupieniem uwagi, oraz pamięcią.
A no i problemy psychiczne, związane z nadużywaniem THC, to też ma swój nr w ICD 💪🏼
   Ostatnia nasza kłótnia wybuchła, bo o 4:45 rano napisałam, "Najlepszego🎁" nie jest moim bratem, ale znajomym/krewnym, jak najbardziej. Więc przyjąć życzenia można, nie trzeba nawet dziękować. 
W odpowiedzi dostalam. "Przykro mi pomyłka. Nie obchodze żadnego święta w dniu dzisiejszym. Może 1 cyferka numeru inna."
Odpisalam.
"Nie zdziw się że za rok już wgl nie złoże Ci życzeń. Miłego życia."
- Przykro mi nie wiem o co chodzi mówie że pomyłka i mylisz mnie z kimś innym.
- Zmień zdjęcie na wa [WhatsApp] to uwierzę
- Nie bede komentować napewno nie jestem tą osobą do której piszesz. Miłego dnia.
- Dobra daj se siana chłopie .. nara
- To Ty człowieku daj sobie spokój a nie piszesz mi jakieś życzenia a na informacje że sie mylisz startujesz z agresją... prosze do Mnie więcej nie pisać i nie marnować mojego czasu i nerwów.
- Debil, kurwa debil, wiem że to Twój nr ale już nie będę się nigdy odzywać miłego życia ....
- Nie wiem do kogo pijesz człowieku ale chyba pora zacząć myśleć albo iść się troche podleczyć. Nie do zobaczenia i bez odbioru numer ląduje na czarnej liście zablokowanych.
Nie zablokował, ja zablokowałam wszędzie.
Niech skurwiel spierdala.
A wytłumaczenie mamie, czemu takie głupoty mi wypisuje to odpowiada, bo 10 lat temu.. powiedziała mi że nie ma brata... Więc niech nie marnuje swojej energii i baterii na TO JEDNE SŁOWO. 
   Po tym co przeszłam i nie usłyszałam, za ani jedno, albo razem wspólnie, przepraszam za wszystko. (A nieeee! Raz to powiedział, gdy mama nas zamknęła w kuchni, byśmy się pogodzili bo mamy tylko siebie...).
   W ten dzień straciłam brata. Bo chwilę później zostałam wyzwana. Od ćpunów, niedojebań mózgowych, bo jestem uzależniona od trawy... 
No dziękuję braciszku.
Tak to miało brzmieć? 
No chyba kurwa nie... 🖕🏼
Pytanie.
Miałam zadzwonić, życzyć mu tego, czego mu nie życzę, czy jak?
Triggerem u mnie, były właśnie jego urodziny.

piątek, 21 października 2022

Kochać jak niewiele znaczy.

Przestałam Cie kochać... Nie... Kocham Cię nadal... Ale to już miłość bezwarunkowa, nie, teraz jest jedno warunkowa. Dobrze wiesz jaki to warunek.... 
Chciałam być przez Ciebie uratowana, a zostałam zdradzona. 
Chciałabym być przez Ciebie zaopiekowana, a zostałam porzucona. 
Chciałam być przez Ciebie kochana, a okazało się że to ja przeszkadzałam Ci w miłości. 
To ja Cie pchnęłam w tą miłość, to ja Cie z niej, toksycznej wyciągałam.
To ja byłam tą złą, a nie Twą miłością. 
To nie tak, było, to nie tak miało być. 
Nie wiem, czy kiedykolwiek Ciebie jeszcze pokocham, tak prawdziwie, tak, że będę za Tobą tęskniła, tak że będę chciała z Tobą spotkań. 
W koszmarach krzyczę, że nie chcę Cie już znać i tak czuję. Wołam Cię, krzyczę, bym była przez Ciebie zauważona, bym była przez Ciebie zaopiekowana, to co powinno się zrobić na Twoim miejscu, kochać, wierzyć, dać poczucie bezpieczeństwa. 
Miłość do Ciebie boli, odtrącałam wszystkich, na Twoja rzecz. 
Broniłam Cie przed każdym złym słowem. 
Zostałam sama. Totalnie sama, rozumiesz? Bez bliskich, bo według Ciebie wszyscy bliscy byli źli, ale to nie oni byli źli. Popełniali błędy i wciąż zapewne będą, ale ja już nie mam odwagi wrócić do nich, po latach z podkulonym ogonem, bo mi wstyd, że broniłam osoby, która nie obrobiła mnie.

Nie będę mieć dzieci, bo do czasu powtarzałam jak mantrę, że chce być jak moja mama dla swoich dzieci i to jest ten powód dla którego mieć ich nie będę.
"Nie osiągnęłam  niczego czym mogłabym się pochwalić, z czego mogłabym być dumna. Chciałabym zasnąć i śnić, bo rzeczywistość mnie przytłacza i rani." 

poniedziałek, 2 maja 2022

~Cześć ciociu ~

Cześć ciociu... Od 2 tygodni schodzę z leków i mam zmianę... Praca mnie przytłacza, bo chciałam iść do idioto opornej pracy by jakoś przetrwać szybkie 8 i do domu... Po miesiącu docenili, co jest bardzo miłe. Ale nie umiem pojąć czemu ludzie tak bardzo we mnie wierzą, kiedy ja nie wierzę prawie wcale..
Ciężko mi tłumaczyć komuś że muszę się otaczać samą pozytywną energią, by nie zniknąć. Że są ludzie którzy w sekundę są w stanie mnie całą pochłonąć. Że za głośne miejsca, gdzie ludzie się przekrzykują, zamiast rozmawiać, mnie wyczerpują... Że nie potrafię udawać, że lubię towarzystwo osoby która mnie pożera... Nie jestem zawsze w stanie wytłumaczyć drugiej osobie, że mi się nie chce żyć... Nie tak o dziś chce, jutro nie.. Choć trwa to już 5 lat, to od samiutkiego początku marca mam załamanie nerwowe, nie wiem kiedy się kończy, a kiedy zaczyna kolejne..., wiesz, ten rozrywający, przeszywający ból istnienia, który rozrywa płuca i serce.. Przepraszam że akurat Tobie ufam najbardziej i nie umiem się przed Tobą ciociu kryć.. Dlatego tak znikam.. Wracając że trwa to 5 lat, okazało się na terapii, że ciężko będzie mi wyjść z tego, jeżeli na pytanie co sprawiłoby żebym za chciała żyć, odpowiedziałam, ale ja nie chce żyć..
A wiesz czemu nie mam sił się poddać a raczej zdobyć odwagę w języku mojej chorej głowy?
Bo wykańczam się wewnętrznie, czyli palę paczkę dziennie papierosów, zapominam leków na noc (jak dziś), nie jem/objadam się...
Myślę o odwyku.. Strasznie dużo palę, bo sobie nie radzę z tymi wszystkimi emocjami.. Z tymi szybkimi zmianami w pracy, narzucaniem kolejnych i kolejnych obowiązków.. A że jestem pracoholikiem po matce, to dopiero jak podeszłam do tematu że szukam czegoś to nagle zaczęłam walczyć, jak już mi całkowicie nie zależało... Dziwne... Mam kryzys spełnionych marzeń...
Mam miłość bezwarunkową czyli Adiego, marzyłam zawsze o Audi w sedanie, tak po prostu :)
Najgorzej że zawalam terminy z seminarium.. Kurwa jak mnie to boli, ale nie mam sił, nawet nie wiem czy na wrzesień się ogarnę.. 🤦🏼‍♀️ Poddałam się od początku 2 semestru... Moja praca to totalna lipa choć temat mam cudowny..
Doświadczanie sytuacji trudnych przez osoby będące w kryzysie egzystencjalnym.
Chciałam by dobra koleżanka udzieliła mi wywiadu, po 1 stara się wstąpić do służby (jej dziewczyna pracuje w celnym) to się bała wywiadu, ale jest anonimowy, ale po 2 to bardzo trudne tematy i dzięki temu że do tego nie wraca jest lepiej, ja tego nie ogarnęłam, bo chyba zbytnio zezwolilam bym żyła depresją... Chore..
Auto wywiad to tak trochę nie fajnie..., ale będzie moją jedną z wyboru, ja wiem że zapomnę pewnie za jakiś czas, ale może masz jakieś pomysły jakie pytania można zadać
nt.Doświadczanie sytuacji trudnych przez osoby będące w kryzysie egzystencjalnym.

Czuje że totalnie nie obronie się, zrobię to samo co z prawem jazdy... Zamiast zapisać się na termin w Wordzie, po prostu nawet tego nie zrobiłam.. Kocham mój syndrom ucieczkowy, chwała ojcu.. 
Ogólnie, jeszcze miałam szkolenia dzięki uczestnictwu w projekcie UE, znaczy dalej je mam bo to 70h ale szkolenie nazywa się
Terapia skoncentrowana na rozwiązaniu, bardzo ciekawy nurt...

wtorek, 10 sierpnia 2021

Umarłam w środku.

W środku umarłam już chyba dawno temu. Czuję się taka pusta.
Nic mnie nie cieszy, to że się uśmiecham, nie znaczy, że jest lepiej. 
Bo nie jest! Podjęłam pracę, ale tylko po to by jakoś odciążyć A, za moje wydatki.
Ludzie w pracy mi się trafili naprawdę super, praca też nie jest zła, choć jest dużo czasu wolnego i nie ma co robić za bardzo, czas się dłuży, nie mam głowy by przysiąść do rzeczy które mam do zrobienia do szkoły. 
Nie mam sił po pracy, by cokolwiek zrobić, bez sił, nawet gdy jest ochota to i tak ciężko, bo nie umiem się skupić, moje rozumowanie jest na bardzo słabym etapie.
Czasami dzieją się ze mną dziwne rzeczy, nie wiem, chyba ataki paniki, mam uczucie trzęsienia się w środku cała, myśli mi się gubią, ucinają, albo jest ich ogrom. 
Pęka mi głową, jakby ktoś ją pompował i miałaby wybuchnąć, zapewne to ciśnienie... Ciągle chce mi się płakać, ale to pewnie z powodu, że muszę w pracy ukrywać to co się ze mną na prawdę dzieje. Partnerowi też nie mówię co się ze mną dzieje, po co go mam martwić, nie chciałabym by zareagował na moje S. Chciałabym by się dokonało i udało, ale zaczynam wtedy myśleć o moich kotach, które się mną opiekują jak jestem sama. 
Jestem nerwowa bardzo, umiem w miarę utrzymać to na wodzy, ale w domu już wybucham.
Codziennie pragnę się zabić, codziennie myślę o tym jak to zrobić. Powoduje to, że nie chce nic robić, bo mam nadzieję że w końcu to zrobię.
Nie umiem spać, kręcę się z boku na bok, dobrze że A ma mocny sen więc rzadko budzi się na moje ruchy, nawet mocne tabletki na sen nie pomagają, budzie się co godzinę, może częściej, przekręcam się z boku na bok, nie umiem znaleźć sobie miejsca... 

środa, 21 lipca 2021

Ja i pies.


 Czuję jak moje płuca, pompują się jak balonik... Jak serce zwalnia, ale uderza z taką siłą...jak bęben.
To teraz się dzieje, a jeszcze kilka godzin temu było spokojnie, absolutnie nic na to nie wskazywało.
Zapalnikiem jest ona, Mia, pies. Wkurwiam się, bo zastaje ją siedzącą na blacie w kuchni, a za nią rozsypany cukier....

Zaczyna się wściekłość, złość i to, co na początku.
  Patrzę na psa i myślę o tym jak bardzo zjebałam, jak bardzo okazałam się nierozsądna, nieodpowiedzialna.
Wzięłam psa, choć jestem 100% kociarą, choć zwierzęta kocham wszystkie.
Wzięłam, egoistycznie, oj i to bardzo egoistycznie.
Chciałam psa, by móc wychodzić częściej, znaczy, żeby zmuszała mnie do wyjścia. Okazało się, że jedyne co mnie może zmusić do wyjścia z domu to pieniądze.
Kocham ją, jest moją dziewczynką, ale ja nienawidzę z nią wychodzić, choć nie, w ogóle nie lubię wychodzić z domu, dlatego marzę o domu z ogródkiem, może to być mieszkanie na parterze, mniej do sprzątania.
   Po 1 uświadamia mnie, jak bardzo nie chcę dzieci. Nigdy bym nie powiedziała, że to ja będę tą osobą, która nie chce dzieci. Ale jak pomyślę, to ich nie znoszę, są mi obojętne. A ja chciałam pracować w żłobku, albo przedszkolu. No kurwa na pewno. Całkowicie się do tego nie nadaję, jestem mega empatyczna, jestem empatką i to mocną. Potem wyjaśnię. Ale nie mam cierpliwości, nie umiem się kimś opiekować, sama wymagam opieki. Wymagam opieki i to jak. Jak chuj!
   Mój psychiatra przy każdym kontakcie mi o tym przypomina, czy w mailach, SMS-ach i na wizycie kontrolnej. Cały czas słyszę o szpitalu. Odkąd wyszłam z wcześniejszego :D Mówiłam, że wymagam opieki. Już mnie tym wkurwia i zastanawiam się nad znalezieniem innego psychiatry.
   Jestem strasznie niestabilna, stres mną steruje, a raczej wszystko wyłącza i się zaczyna burza.
Przeogromna burza się kumuluje.
Co mnie wprowadza w duży stan stresowy?
Wszystko!
Przykładem mogą być terminy oddania prac na kolokwium, liczeniem, niepotrzebnym przewidywaniem, co mogę dostać, by mieć stypendium ponowne, a czego nie mogę.
Obecny licencjat zjada mnie, nie jestem tak zdyscyplinowana, by znaleźć w sobie siłę i zacząć to pisać.
   Bez pracowania jestem wykończona, dźwiganiem siebie co dzień, a co dopiero jak na dodatek pracuję.
Jestem ambitna, więc wieczorem sobie myśląc... będę w pracy, mam dużo czasu, to napiszę to w pracy, aaale, ja jestem ambitna, do pracy przychodzę pracować i wymyślam, co trzeba jeszcze zrobić, żeby było zrobione, co jeszcze można zrobić dodatkowego, ponad i tak zlatuje mi ponad połowa czasu. Po 5 godzinach funkcjonowania, ja przechodzę w tryb uśpienia, jestem wyczerpana, więc nie zabieram się za konkrety, bo jeszcze sobie narobię więcej roboty.
   Wracając, od kilku dni mnie męczy jedna rzecz, uświadamiam sobie w wieku dwudziestu ośmiu lat, że ja nie chcę dzieci, ale wiecie, co jest najgorsze, że jestem w 8-letnim związku i, mimo że zawsze gdzieś mimochodem uświadamiałam, że sama jestem jeszcze dzieckiem i nie jestem gotowa by mieć własne.
Jedyne co by mnie przekonało, to to, że jestem obecnie szczęśliwa, mam zadowalające mieszkanie i stać mnie na ponadplanowe wydatki lekką ręką, a jeśli nie to ja nie chcę absolutnie.
Nawet myśl, że nie będę mamą, mnie nie smuci, ja jestem złamana, nie chcę tworzyć kolejnego złamanego dziecka, co znaczy złamanego, najprościej to określić, że do resocjalizacji, obojętnie jakiej.
Tylko pytanie się nasuwa, czy partner to zaakceptuje, kiedy w końcu przyjmie do wiadomości? Ludzie wieloma rzeczami się różnią, dzięki temu się przyciągają, układając puzzle. Ale czasami jest jakaś różnica do nieprzeskoczenia.
Myślę o tym, jak bardzo mamy nie przyjmą tego, że z naszej, przynajmniej mojej, nie będą miały wnuka, nie mam takiego zobowiązania wobec nich, ale każdy wie, jak to jest. Myślę o tym, jak bardzo wkurwię babcię od strony taty, bo jak to? Może nie chcę dawać na świat kolejnej pół sieroty, tylko z innej stron tym razem.
Społeczeństwo co sobie pomyśli to mnie... ale trzeba się dowiedzieć co o tym myślą najbliżsi. Akceptacja i zrozumienie, czy zmiana. Tej ostatniej odmiany nie lubię.
Ale to, co mnie zastanawia, to czy A będzie wychodził z psem — zawsze!
I pokocham ją całkowicie, bo przez to, że z nią nie wychodzę kiedy powinnam, bo nie ma wyjścia, to czuję się winna, że tego nie robię. Przez takie poczucie, że krzywdzę, bo nie wychodzę, to oddałam Mafiego i czuję się winna, że go oddałam i potem już straciłam, bo nie potrafiłam się nim zajmować pod tym jednym kątem.
Może układ, że ja sprzątam wszystko po kotach, na poczet wychodzenia z Mia to może jeden ciężar by mi zszedł z pleców.
Da się tak?

piątek, 23 kwietnia 2021

Na ile lat się czujesz obecnie, a ile masz lat?

   Zatrzymaliśmy się w momencie, gdzie powstała nasza trauma, lub do niej wróciliśmy. 
Często się mówi, jak i ja tak mówię, że ma się tyle lat na ile się czuje. 
I dla mnie to był fakt. Ale bardziej myślałam w tym kontekście o stylu życia, ubierania się, zachowania. 
   Tylko nie zwróciłam uwagi, że gdy byłam po 18, mówiłam, że czuję się dalej jak 13-nasto latka, no tak!
Bo się zatrzymałam w tamtym czasie, czyli w traumie. 
Pierwszy raz się wtedy zaczęłam ciąć, ale kryłam to, ale lubiłam cięcie szkła... 
   Mama zwróciła dopiero uwagę, gdy zrobiłam to za mocno i musiałam mieć bandaż, mówiła, że zaprowadzi mnie do psychiatry, ale tylko groziła, a ja zaczęłam pić zamiast się ciąć. 
Pięknie to brzmi, prawda? 
   Potem to było 17, 21, a teraz naszło 23, wtedy traumy za mocno mnie dobiły, miałam za dużo czasu, by o nich myśleć i analizować. 
Bo przecież ja wszystko analizuje.
   Pierw zaczęło mi to siadać na organizm, odeszłam z pracy, ale to przez nieporozumienie nie wróciłam.
Koniec pracy, to dla mnie trudny temat, bo byłam zakochana w mojej pracy.
Tak, kochałam moją firmę, (zawsze tak mówiłam, bo starałam się jak mogłam i były duże efekty, które nieskromnie sobie przypisywałam).
Każdego zaciekawi, co to za praca...
Bylam operatorem maszyn, na wtryskarkach.
Ale pracowałam tam z dużą chęcią do czasu, ale jednak prawie 4 lata starałam się na koniec tam wytrzymać.
Pisałam o tej pracy i napiszę jeszcze nie raz...
Ale to że kochałam tą firmę i pracę to fakt.
Mam nadzieję, że znów uda mi się taką pracę znaleźć.
Także wiek 23 lata, miał na mnie bardzo duży wpływ.
   Pojawiły się pierwsze symptomy depresji.
Zaczęło sie z gdubej rury, no dobra, nie tak grubej, ale moje myśli mnie przerażały.
Zaczęłam analizować własną śmierć, ale tak konkretnie.
Zawsze powtarzam, że jak ktoś chce się zabić, to to zrobi.
I to nie jest chwilowe "widzimisię", to jest plan. 
Ale to już było w kolejnych latach.

Nawiązując do tego, co konkretnie chciałam przekazać, pisząc ten post, mam pytanie.
Na ile lat się czujesz? 

wtorek, 13 kwietnia 2021

Cztery B.

Wyjdź w końcu ze swojej strefy komfortu.
Siedzisz cały dzień w domu. 
Przesypiasz czasami całe dnie.
Nie chodzisz do pracy. 
Nie za wygodnie?

   Nie nazwałabym miejsca strefą komfortu w którym codziennie czuję się jak gówno.
OK, może trochę to przybliżę. Do niczego się nie nadaję. Jedynie w sumie do badania, bo ciekawy ze mnie przypadek. 
   Czujesz się jak 4B, beznadziejnie, bezsensownie, bezradnie, bezużytecznie. 
Beznadziejnie?
   Twoj własny mózg Cie oszukuje. W sumie robi to zawsze, ale mniej zauważalnie, jak np. w iluzji.
   Ale teraz każe się spinać bez powodu, tak, że odczuwasz ból, mimo że odczuwasz go jako fizyczny, on realnie jest tylko psychiczny. Więc fizjoterapia odpada, masaże pomagają na jeden max 2 dni. 
   Tabletki przeciwbólowe Ci nie zadziałają.
By się rozluźnić, musisz ciągle powtarzać sobie i swojej głowie jak na relaksacji, czy gimnastyce. 
   OK, idziemy spać, weź tabletki,
ale czuję że zasnę, więc po co będę brać tabletki na noc, wezmę tylko te podstawowe. 
Są w tym samym miejscu, co to za kłopot wziąć, skoro zazwyczaj cierpisz na bezsenność.
Ale już tyle zjadło się w swoim ćwierćwieczu tabletek, że ma się dość ich na samą myśl. 
Ok, jak chcesz, zamknij oczy, rozluźnij czoło, rozluźnij policzki, rozluźnij szczękę i uszy, teraz ramiona...
   I jedziesz całe ciało, czasami musisz wracać do niektórych rejonów i powtarzać: no rozluźnij tą szczękę!
   Jak masz szczęście i tabletki dają radę, to zaśniesz. (są super tabletki na sen, ale je możesz dostać doraźnie, albo przez miesiąc i odstawić, bo dzięki swej mocy są uzależniające. A chyba nikt nie chce po czasie brać tabletek na sen, ale rano, bo już tak jego organizm się domaga).
   Ale najczęściej dzięki Twojej odwróconej afirmacji, czyli, że wszystko jest złe, wszystko mogł*ś zrobić inaczej, upadki, traumy, wstyd, żenada i wgl...
O tym napisze kiedy indziej, bo do snów i zasypiania, jeszcze nie raz wrócę.
   Jeśli jest ciężki temat i starasz się wrócić do realnego, to jak mantrę powtarzasz: nie myśl, nie myśl, nie myśl, NIE MYŚL!
   JAK NIE MYŚLEĆ?
   Może muzyka, podkasty, tedex'y, serial nudny, albo bajki, których nie będzie Ci żal.
   Bajki, tak bajki miałam zalecone przez psychoterapeutę. Miałam zabronione oglądanie czegokolwiek innego. Bajki to coś wspaniałego, gdy widzisz wszędzie zło, bajki Ci pokażą cukierkowy świat i nim na chwilę przesiąkniesz. Ale co zrobić, jak ciągnie Cię do dramatów i kryminałów, a najlepiej na faktach, a potem w różnych momentach Twój mózg wariuje.
   Horror o zombie, czy wilkołaku, to nie horror. Horror siedzi w ludziach, tyle zła się za rogiem czai, a większość sprowokowanego przez ludzi. 
Bezsensownie? 
   Jesteś szufladkowany jako leń. Ale fakt, Ty nic nie robisz, jedyne co, to walczysz ze swoim mózgiem, na śmierć i życie. 
   Gdy nie masz pracy, czujesz się bez sensu.. Bez celu. Jesteś bezproduktywny, nic nie wnosisz, ledwo wykonujesz higienę osobistą i domowe porządki. 
Wiedząc już co nieco o chorobie, zaczynasz czuć się niemadry, czemu?           Ogarnia Cię lęk, paraliżuje strach. 
Strach jest czymś naturalnym, ale powinien on napędzać do działania, a nie paraliżować. 
   Walczysz sam ze sobą, to najcięższa walka w życiu. Jedni wygrywają ją szybko, inni przerywają na starcie, a inni walczą póki starczy sił i wsparcia. 
   Jak można czuć się mądrze, gdy masz dwa głosy w sobie, ten racjonalny i ten nieracjonalny i jak rodzeństwo się ciągle kłócicie... 
   Idziesz sam* w nocy i płaczesz, bo się boisz, że zaraz ktoś Cie skrzywdzi, chyba, że jesteś w totalnym dołku to drogą błagasz by coś Cie złego spotkało i skończyło Twój los. Mimo drastyczności sytuacji, to 2 uczucie jest lepsze, masz adrenalinę, czujesz się mocny, nie czujesz, że się boisz. Bo to 1 doprowadza do lęków, odbija się bardziej na psychice, dłużej z Tobą jest.
   Przykładem może być to, jak bałam się wejść klatką, która nie ma okien, na 7 piętro, bo było tam ciemno, mimo latarki w telefonie, usiadłam przed zepsutymi windami i płakałam, pisałam do partnera, że poczekam na niego do rana, ja byłam po popołudniówce, a on był na nocce. Plus miałam taki, że miałam bliskiego kolegę, który mnie zawsze podwoził, bo siedział, że boję się ciemności. Napisałam do niego wiadomość, jaką jest sytuacja, ale bez próśb. On mimo że był już kawałek, to przyjechał, zaprowadził pod drzwi i pojechał. To było dla mnie duże wsparcie i jeszcze większe uznanie, że ktoś rozumie, ktoś jest w stanie zareagować tak, byś się poczuł przez chwilę bezpiecznie. 
   Gdy mieszkałam w domu rodzinnym, to mama zawsze mnie odprowadzała i odbierała tak, do 21 r.ż.,nie ważne czy to było związane z pojechaniem, czy powrotem z pracy, czy powrotem od ex chłopaka (on nie rozumiał moich lęków, z resztą raczej ich nie zauważał).
Bezradnie?
   Gdy masz siły fizyczne, Twoja psychika zdycha.
A gdy masz siły psychiczne, tą motywację, to Twoje ciało siada i woła, że koniec, bo boli. 
Nic nie robił*ś, a mięśnie Cie całe bolą, choć czy to nadal są mięśnie, skoro tyle czasu ledwo się ruszasz?
10 minut drogi, to maraton, dyszysz jak parowóz, bo skąd masz mieć tą kondycję, jak 90% czasu leżysz?
   Leżysz, łapiesz łzy i mówisz sobie słynne każdemu zdanie: jutro zacznę. 
Jutro zacznę ćwiczyć, by polepszyć swoją kondycję.
A jutro, Twoja głowa zajęta jest, analizą wszystkiego o czym myslisz. Albo stwierdzasz, że nie będziesz się pocić, bo trzeba się potem wykąpać, a Ty jak kot unikasz wchodzenia do wanny.
Spacery stały Ci się obce, pierw mocnym argumentem było to, że jaki jest tego cel?
Nie ma celu, jak pójście do sklepu i idziesz tam po coś, a po co masz iść, tak po prostu, tak bez sensu. Nie ważne, że poprawia kondycję, więcej się wdycha świeżego powietrza, słucha się tego gwaru ulic miasta, mija się ludzi...
   Właśnie, mija się ludzi, a jak masz fobie społeczną, to unikasz ludzi, najczęściej wielkich skupisk, ale jednak po czasie unikasz nawet sąsiadów. 
   Chcesz się śmiać, ale nic Cie nie śmieszy, chcesz się radować, ale nic nie jest radosne, czasami wkrada się ta brzydka przypadłość jak brak odczuwania emocji.
   Nawet nie wiesz jak ciężko, żyć z emocjami, a co dopiero pozbawionym ich. Nawet nie tylko tych źle określanych jako "dobrych", ale i tych "złych", gniewu, złości, smutku. Obojętność jest jedną z najgorszych przypadłości. 
   Zakładasz ciągle maskę uśmiechu, pogodności, bo nie chcesz stygmatyzacji, tępych porad, litości i innych niedogodności, gdy mówisz, że masz depresję.
   Tylko samotnie w domu ściągasz maskę i ten ciężar który uniosł*ś nosząc ją. Gdy masz zaufaną osobę, jak np partner*a, to częściej ściągasz tą maskę, by podzielić się ciężarem, ale czasami, też jej używasz.   
   O depresji możesz pogadać z osobami w depresji, z psychiatrą i pochodnymi. Ci co się nie znają, lub udają że się znają , nierzadko Cie dobijają, nieświadomie, ale jednak. 
Ale Ci co się znają rozumieją a to zazwyczaj wystarczy, lecz równie nierzadko farmakoterapia jest niezbędna.
Bezużytecznie zostało nam na koniec. 
W okół siebie, ledwo ogarniasz, czujesz, że bez Ciebie byłoby lżej, bo i tak jesteś bezużyteczn*, jak nie pracujesz, to jesteś na utrzymaniu i jaki z tego pożytek?
 Same straty.
Siedzisz zamknięt* w sobie, lub w telefonie, albo grze. 
Nikomu nie zawadzasz, ale też i nie było by gorzej, gdyby Ciebie nie było.
Gdy jesteś gdzieś wśród bliskich, siedzisz i słuchasz, rzadko się odzywasz, bo po co, kogo obchodzi Twoje zdanie, albo po co zaczynać, męczącą wymianę argumentów, jak i tak czujesz się jak debil. 
   Nie wiem czy to przez leki, stres, depresję, ale ja się od pewnego czasu czuję jak debil, otumaniona, nie ogarniająca, bez koncentracji, a pamięć umyka za szybko.
Boję się przyznać, że czegoś nie wiem, nie umiem... Sama se przyklejam łatkę debil, ale dawać komuś pretekst do tego, no jak ja bym mogła?!
   Nie słyszałam jeszcze o pracy chronionej dla osób z depresją, chciałabym usłyszeć, ktoś zna? Wie jak to wygląda?
Mimo kilku ukończonych kierunków, "wiem, że nic nie wiem".

   Pewności brak, radości brak, libido brak, motywacji brak, chęci do życia 10-cio%, pracy brak, hobby brak, systematyczności brak, asertywności mimo kilku szkoleń - brak.
   Lęku pełno, strachu pełno, paranoi pełno, pomysłów na śmierć pełno, ucieczek pełno, spania pełno, bólu pełno, smutku pełno, żalu pełno, mimo 5 lat leczenia objawów i obaw - pełno. 

   Kto by nie chciał wyjść z tej mojej "strefy komfortu"?

Postaram się częściej pisać, ale i z tym idzie mi bardzo ciężko.
Zapraszam na FB na stronę 
Lękowo Depresyjni.
Oraz 
W związku Z. 

niedziela, 27 grudnia 2020

Happy Family Day cz.1

Święta i po świętach i kur.. Dobrze.
Nienawidzę świąt.
Nie mam żadnego fajnego wspomnienia ze świąt. No nie mam. Złego, raczej też. 
Jako dziecko, pragnęłam chyba najbardziej uwagi.
Starsi siedzieli przy stole, a młodzi z małymi na ziemi, lub jakiś własny stolik. 
Młodzi pilnowali i bawili się z małymi, a dorośli się bawili w swoim świecie. 
Ale tu, nie o to. 
Nie masz wyjścia, musisz mieć wtedy dobry dzień, dokładnie od 24-27.12.
No nie możesz być człowiekiem i nie możesz mieć gorszego dnia, przecież są święta. 
Trzeba życzyć. Patrzymy na to, że ktoś ich nie napisał niżeli, kto napisał. 
Nie lubię życzyć, nie lubię, bo to przymus. 
Czy nie wystarczy każdego mocno przytulić i powiedzieć dobrze, że jesteś?
A nie na poczekaniu zmyślać czego się życzy?
Albo dodać liścik do prezentu i życzyć na spokojnie w nim?
Potem kolacja, ryby, ryby, ryby. A czemu nie coś co będzie przypominać tradycje rodzinną?
Każdy przynosi po 2 dania na "imprezę". 
Czemu, nie można łączyć tradycji?
Ja np. nie lubię dużo potraw z tradycji mojego partnera. No serio, mama musi dodatkowo robić dla mnie barszcz, bo inaczej nic nie zjem. 
Wkurza mnie to, że muszę jechać na obiad, albo w tym wypadku kolacje i w dodatku nic co lubię tam nie ma. 
Ostatni raz zrobiłam błąd, że się nie najadłam przed. 
Moja sałatka warstwowa gyros, rozeszła się w chwilę, jedynie trochę pierogów się ostało. 
Jak co roku, się spóźniamy, ja mam jakąś taką przypadłość... Mimo że myślę, że wszystko mam pod kontrolą, potem wszystko się dzieje na raz, bo jednak czasu już nie ma. 
Paliłam jak smok przed tym wszystkim, a się spalić nie umiałam, tak bardzo byłam zestresowana... 
   Co do samej kolacji, trochę pojadłam u mojej mamy. 
   Bo zazwyczaj jeździmy pierw do mnie, potem po chwili do partnera, tam zostajemy na 1 dzień świąt, a potem wracamy do mojej na 2 dzień świąt.
Nie zjadłam od 17 nic, trochę się napilam, likieru Kinder Bueno 💪🏻 było delikatne i pyszne. 
A że tata, dostał alkomat pod choinkę, to ciągle sprawdzaliśmy, dotarłam do 1,3 🤣
Koło 4 poszliśmy spać. 
Ale gdy się kładłam, moja głowa wybuchała, nasłuchałam się o tym, że jestem na utrzymaniu, że nie mam obecnie pracy, a powinnam. Nie dosłownie, ale jednak. 
Poczułam się tak, jak się czuję codziennie. 
Jak darmozjad, że wegetuje tylko, bo już nawet egzystencją ciężko nazwać. 
A ja tak bardzo się boję, na samą myśl o kolejnej pracy czuje się słabo, mam myśli samobójcze, że wolę się zabić, niż pójść gdzieś pracować. 
I nie, nie o to chodzi, że nie lubię, bo lubię. 
Chodzi o to, że już wcale nie wierzę w siebie. Kiedyś miałam jeszcze ambicje, plany, plan na siebie. A teraz czuję się debilem. Stres gubi mnie w najprostszych rzeczach... Ostatnio jak się głębiej zastanowiłam, to nie kojarzę osób jak wyglądają np. znane osoby, z buzi znam, ale nazwiska nie powiem i odwrotnie. 
Pamiętam filmy dopiero jak je zobaczę, czasami pamiętam, ale nie pamiętam nazwy, ani aktorów grających. 
Nawet z muzyki już nazw nie ogarniam, melodie znam, znam pełno piosenek, ale nazwę muszę znaleźć, by wysłać. 
Kiedyś to na sam słuch wiedziałam dokładnie co to jest. 
Tak bardzo bym chciała stanąć na nogi, przed podjęciem pracy, ale potrzebuje pieniędzy by na nie wstać, bo teraz jedynie na co mogę prosić partnera to leki i lekarz.
Wracając... 
Moja głowa szalała, myśli jak obrazki, przeskakiwały w mojej głowie za szybko, za dużo. Czułam, że wariuję, że tracę głowę, że chcę to zakończyć. 
Wstałam koło 13 (jak biorę nowy lek na wieczór, to ciężko mi się wstaje, gorzej niż wcześniej). 
To było mile, że choć spałam w dużym pokoju, to do mojego wstania siedzieli w małym, to bardzo urocze. 
Jak wstałam, marzyłam o mojej sałatce, nie było nic :( więc i nie zjadłam nic. 
Pograliśmy w #scrabble, było fajnie, ale do czasu, o godzinie 18 już siadałam. 
Zaczęły się nerwy, bardzo mi znane, ja je nazywam niedoborami. 
Cała się w środku trzęsłam, mimo że od rana, nikt mnie nie denerwował, jedynie przykro mi się zrobiło, jak mama opowiadała o dziewczynie, która nie pracuje, a jej mama się jeszcze dodatkowo zajmuje jej dziećmi, takie trochę nie zrozumiałe, wiadomo. 
Ale opisy tej nie pracującej, z ciągłym zaznaczeniem tegoż faktu, jako najgorszej rzeczy, do wymiany/wyjebania, tak określenie rzecz nie jest omyłką. 
Zjadłam płatek ryby w occie i poczułam się gorzej. Rozsadzało mi płuca. 
A raczej nie je, bo środek klatki był jak wypełniony powietrzem, ale czułam jakby mi żebra uciskały płuca i miejsce na tlen było tylko na środku. Głowa pełna. Oczy niespokojne, drgające. Położyłam się, po czasie zasnęłam. Przebudziłam się po godzinie słysząc, jak partner mówił, że jedziemy do domu, byłam gotowa wstać i jechać, ale jednak zrezygnowal i został namówiony przez teścia że jak się napije kielonka to mu pomoże. 
W środku wybuchłam, nie chciał żeby rodzice wiedzieli, że znów palę, myślałam, że czuje co jest na rzeczy, ale nie czuł. 
Obrucilam się znów by iść spać, ale byłam rozjebaną bombą zegarową. 
Po czasie już nie mogłam, bo zaczęło się więcej somatów... Ból głowy, karku, brku, łopatek, no istny koszmar. To było koło godziny 0, ruszyłam z miejsca, przeprosiłam, że muszę sobie zapalić (rodzice nie palą), mama powiedziała, że nie ma sprawy, dodałam, że ale to nie o fajki chodzi. 
Zapaliłam, pierw się zaczęłam cała trząść, ale potem ten błogi spokój. 
Poszłam spać, koło 4, bo gdy się partner z mamą, gdzieś po 2 h położyli, to tata mi się zwierzał z tego, jak mu było ciężko, psychicznie, jak stracił prawo jazdy na 3 lata i jak było mu ciężko zdawać to ponownie.
Ogólnie, nie czół wsparcia w ogóle, nie domagał się o nie, a popadł z alkohol... 
Była interwencja, ale to już inna historia. 
Na 3 dzień rano, już wiedziałam, że będę mogła zapalić i to zrobiłam, koło 12 się zebraliśmy, wróciliśmy do domu, na 15 pojechaliśmy do mojej mamy. 

Paranoja, nerwica, czy depresja?

Mam iść jutro do ortodonty.
Wizyta sprawdzająca, nic strasznego. 
Mam ją na 9:30.
Pierwsze nad czym się zastanawiam, czy mam na 9:30, czy jednak na 8:30?
Bo w rozmowie rejestracyjnej, Pani powiedziała pierw na 8:30, pod koniec powiedziała, że na 9:30 i po moim pytaniu czy nie na 8, powiedziała, że na 9.
Ok. Ale dalej ciągle się zastanawiam, a że święta to nie miałam jak zadzwonić na 2 dzień, bo święta. 
Zazwyczaj prywatne placówki, wysyłają powiadomienie dzień wcześniej. 
No ok. 
Coś co zaczęło się dziś, dzień przed. 
Jestem wyczerpana, jakbym była po maratonie. Z rana spałam do 14, nie umiałam wcześniej wstać, czułam się taka ociężała. 
Jestem mega nerwowa i ciągle myślę jak ciężko będzie mi iść na tą 9:30, tym bardziej, że nie jest to jakoś daleko, autobusem mi się nie opłaca...
Dobrze, że w tamtą stronę mam z górki, ale jest zimno, bardzo zimno, choć tu zazwyczaj mam szczęście i podobno ma być 6 stopni, choć to i tak dalej zimno. 
Wizyta będzie trwać z 40 min i kosztować 150 zł. 
Dobrze, że mam odłożone z stypendium, ale sam fakt, obecnie nie pracuje. Obecnie od października, ale ogólnie już z 2 rok, od '19...
Ale wracając do obecnej historii, myślę o tym, że jak wrócę to będę mogła odpocząć po tak ciężkim zadaniu. 
Pisząc to, czuję mega ironię, ale jednak to moja paranoja. 
Nerwica, lęki, depresja?
Depresja nerwicowo lękowa
F.33
F.40, F.40.1

wtorek, 7 lipca 2020

Zamaskowany świat.

Wiecie jak to ma osoba z fobią, nie?

Zawsze się wkurzałam, jak było kilka miejsc wolnych, czy w autobusie, czy w pociągu, zawsze każdy musiał usiąść koło mnie. Jeszcze z takim szczęściem, że nie rzadko były to osoby większe niż siedzenie i się zawsze pchali na mnie... To że nie mogłam posiedzieć sobie sama, to jeszcze ktoś naruszał moją strefę wręcz intymną.

Dziś, gdy jesteśmy po ognisku epidemii miejsca są wyliczone, w autobusie co 2 siedzenie jest z kartką by nie siadać, w pociągu tego nie ma, ale z racji że jest duży to na początku (moja stacja całe szczęście jest początkowa), każdy może sobie wybrać miejsce osobne. To takie fajne, jechać sobie spokojnie, mając ogląd wokół siebie, mieć wolność ruchów, poruszania się.
Taaa... Pisząc to, jadę w pociągu... 2 stacja i już nie siedzę sama, mimo że za mną jest cały pociąg wolny 🤬

Kolejną częścią są przywitania.
Chyba każdy zna te uczucie, gdy podaje rękę i ktoś nie zauważa i nie odwzajemnia podania ręki, albo odwieczny dylemat czy podać kobiecie rękę na przywitanie, albo czy jak ktoś się wita z wszystkimi (sami faceci), czy masz wyciągnąć rękę by z Tobą też się przywitał.

Epidemia w tym pomogła, bo nikt z nikim się nie wita przez podawanie ręki. Moim zdaniem powitanie japońskie jest bardzo dobrym rozwiązaniem 🙏🏻

Plusem maseczek jest to, że trochę chroni nasze nosy przed niechcianymi zapachami, dla przykładu dziewczyna która siedzi koło mnie ma kanapkę z pasztetem i tam różnymi innymi, ale ten pasztet strasznie drażni nos..

Minusem jest to jak gdzieś idziesz i zapomnisz maseczki, wchodzisz jak debil z koszulką na nosie. Choć w sumie ludzie noszący maseczki i tak nie zasłaniają nosa.
Postaram się tu później wstawić mema, który świetnie to opisuje.



sobota, 26 października 2019

Początek końca. Co doprowadziło mnie do psychiatryka?

Cześć,
Wiecie jak to jest, jak czujecie się beznadziejni?
Gdy nic nie ma sensu?
Tak, tak właśnie tak się czuję.
Zacznijmy od początku.
Półtora roku walki o siebie.
Zaczęło się od tego, że co 2 miesiące doznawałam tępego bólu w skroniach lub, w potylicy.
Z racji tego, że pracowałam na produkcji i było tam bardzo głośno z racji różnych dźwięków maszyn.
To była moja pierwsza praca, więc dawałam z siebie wszystko,
z racji tego, że miałam bardzo dobry kontakt z jednym z techników, to pokazał mi bardzo dużo technik, ułatwień, lub jak sama mogę naprawić problem maszyny, nie musząc czekać na któregokolwiek technika, tracąc czas produkcji, co za tym idzie, mniejsza produkcja itp.

Z miesiąca na miesiąc, dawałam z siebie coraz więcej,
bardzo dużym plusem dla mnie było to, że pracowałam tam sama na siebie,
mogłam mieć muzykę na uszach, więc szło mi to wręcz tanecznie,
tym bardziej, że robiło się kilka rzeczy w kółko.

Przynieś druty, włóż druty, zamknij kabinę, łapa zabiera druty, wkładasz kolejne i w tym momencie robi się sztuka, czyli mata siedzeniowa.
Odbierasz sztukę, sprawdzasz wizualnie, jeżeli jest nadlewka, to obcinasz ją nożykiem do tapet,
jeżeli wszystko inne jest ok, to odkładasz i powtarzasz czynność, układasz do kilku sztuk, jeszcze raz sprawdzasz, potem wkładasz do kartonu, lub boxa, jeżeli będzie tam pewna ilość, to przyklejasz etykietę z dniem i swoją pieczątką, zamykasz i odkładasz na paletę, gdy jest pełna, wołasz techników, by wypisali zbiorczą, wpisali w książkę produkcji i zabrali, przywożąc nową pustą paletę (jeżeli tak ogarniasz, że Ci się nudzi i masz chwilę czasu, to idziesz do tyłu za stanowisko i sam/a to robisz, jedynie wołasz by zabrali...)
W między czasie, bierzesz  i robisz sobie puste kartony i pokrywki, datujesz, podbijasz, numerujesz etykiety, które potem przyklejasz na karton, do którego wkładasz gotowe maty.
I tyle, tak wyglądała moja praca, jako operator maszyn wtryskowych.

Wracając do bólu w skroniach i potylicy, wymiotowałam, kręciło mi się w głowie, miałam światło i dźwięko i zapachowstręt.
Nie potrafiłam wtedy nic jeść i pić, a poprzedzało to wszystko, miganie obrazu, w momencie gdy jakakolwiek wiązka światła dotarła do moich oczu, mówię nawet o tej małej kropeczce z laptopa.
Dzień, który prawie mnie zbił z wycieńczenia opisałam tu :
Izba zdrowia, do pomocy, nie zawsze gotowa.
Izba zdrowia, część 2.

 Pół roku L4 na kręgosłup, od stycznia do maja.
Raz na miesiąc,
Potem od czerwca do lipca, już bardziej stawiali na bóle somatyczne, czyli psychika odbija się na ciele.
W lipcu, zrezygnowałam z pierwszej swojej pracy w której byłam 4 lata.
To było jedyne miejsce, gdzie byłam zajebista, ale ludzie to zawistne hieny i z racji braku umiejętności bronienia się, musiałam podjąć decyzję o odejściu.
Gdy nad tym myślałam za i przeciw, gdy dochodziło do podjęcia decyzji,
wstałam z piosenką w głowie, Polskiej Wersji - Lepiej to zostaw.
'Jeśli coś zabiera Ci tlen, lepiej to zostaw, lepiej to zostaw'.
No i tak zrobiłam.
Nie było to dobre rozwiązanie z racji tego co się działo potem.
   Po końcu L4, zakończyłam pierwszą pracę, a na drugi dzień, byłam już w nowej.
  Z produkcji przeszłam na magazyn, z operatorki maszyn, przeszłam na dysponenta magazynowego.
Stawka była 2 razy niższa, praca 2 razy odpowiedzialniejsza.
Ludzie tam byli z delegacji i byli strasznie pospinani, zestresowani, nerwowi.
   Mimo, że szybko połapałam wszystkie dokumenty, to stres mnie bardzo dobił.
Prawie codziennie płakałam, dużo paliłam papierosów, mimo, że już dawno paliłam elektryka, dziennie wracałam do domu wyczerpana psychicznie.
   Nie trwało to długo, bo 10 lipca zaczęłam tam pracę, a 27 wylądowałam u swojej psychoterapeutki, z całkowitą rezygnacją z życia, inaczej mówiąc moje myśli to były jedynie te, które są nazywane samobójczymi.
Ale jak to się stało, to, że ludzie byli strasznie po stresowani, to dodatkowo, ciągle mi się obrywało bez powodu, byłam takim workiem, na który mogli przelać swoje złości.
Przykładem może być to, że :
Wypisuję fakturę kierowcy, mam wszystko ładnie opisane na kartce, co jak i gdzie, nigdy wagi nie wypisywałam, bo to było ostatnie co tam się wpisywało, ale w którymś momencie, podszedł do mnie Leszek, który był moim "opiekunem", który mnie szkolił, i mówi, że mam wpisać tu, taką wagę, jak powiedział, tak zrobiłam.
Po jakiś 10 min. wraca i nagle, dre na mnie ryja, że dlaczego tam wpisałam wagę..., tłumaczę, że on mi kazał, wiadomo, wyparł się i tak w kółko. Ja nerwowo nie wytrzymałam i poszłam na zewnątrz się wypłakać, po chwili, przyszedł jeden z kolegów i zaprosił, bym poszła z nimi usiąść i zjeść, nie bardzo chciałam, ale poszłam.
Po chwili Leszek patrzy się na mnie, widzi, że jestem wkurwiona na niego i zaczyna mówić..
Wiesz, faktycznie mogłem Ci kazać to wpisać i po prostu zapomniałem, bo dziś jest strasznie dużo latania.
Ale przepraszam, nie usłyszałam.
Był jeden kierowca, któremu zawsze bardzo się spieszyło. No i przychodzi pewnego dnia, z papierami, które widzę pierwszy raz, nie wiem co mam zrobić. Gość mi mówi, weź mi przybij tu pieczątkę, ja się na niego patrze i mówię, że nie wiem jaką mam pieczątkę tam przybić, koleś mi pokazuje palcem którą, na to ja że, przepraszam, ale pierwszy raz mam styczność z tymi papierami i nie mam pewności, czy mogę potwierdzić i czy akurat tą pieczątką, że poczekamy na Leszka i on to zrobi.
Przychodzi Leszek z magazynu i ten mu się pluje, Leszek pluje się do mnie, ja się wkurwiam, przybił mu tą pieczątkę i gość poleciał.
Widziałam, że Leszek, nie zabrał od niego jednego papierka, który idzie do nas, do zaksięgowania, widziałam, ale nie powiedziałam, bo byłam na obu obrażona.
Pod koniec zmiany, Leszek się skapnął, że niema owego papierka, oczywiście z ryjem na mnie, ja mu mówię, że przecież to on miał papiery w ręku, to on mu je potwierdzał i to on mu je wydał, wiadomo, zaprzeczeń nie było końca, ale ja to miałam gdzieś.
Na drugi dzień, przyjechał owy kierowca, z pretensjami, że dostało mu się po głowie, od przełożonego, że ma ten papierek, a powinien być u nas, patrzę się na niego i pytam, czy ma go ze sobą, on stwierdza że go niema, trochę dziwne, bo w końcu przełożony jego musiał widzieć ten papierek, skoro miał do niego pretensje, ale nieważne.
Kierowca zaczyna się buzować i mówić, że takie rzeczy już dawno powinnam wiedzieć, jak to, z pieczątkami i to, że ten papierek miał zostać u mnie.
Mówię, że dopiero się uczę i czy on po tygodniu pracy wszystko już potrafił?!
A po drugie, to proszę rozmawiać z Leszkiem, bo ja tych papierów w ręce nie miałam.
Na co przybiłam mu pieczątkę, zabrałam dokument (bo to był inny rozładunek z nowymi papierami, ale już wiedziałam co i jak) i oddałam resztę.
Wycedził "do widzenia" przez zęby, na co odpowiedziałam w pół cicho, "oby nie".
Siedziała obok mnie Ania, która była wszystkiego świadkiem, więc jak na kolejny dzień kierowca kierował się do naszego biura, to Ania uprzedziła słowami "o idzie Twój kolega", wiadomo jaka była moja odpowiedź.
Gość nagle był miły, nagle nic mu nie przeszkadzało, pewnie usłyszał moje "oby nie".
Było kilka takich różnych sytuacji, ale przybliżę Wam ostatnią.
Siedziałam sobie przy komputerze, za plecami miałam kierownika, gdy nagle ktoś do niego dzwoni, podejrzewam, że był to jakiś znajomy z pracy, z której został oddelegowany.
Jestem osobą, która wyłącza się jak ktoś gada przy mnie, ale nie do mnie, bo w sumie nie mam zamiaru zaprzątać sobie głowy głupotami, ale powszechnie wiadomo, że jeżeli osoba nie chce, by ktoś słuchał prywatną rozmowę, to wychodzi, on tak nie zrobił, najwidoczniej, chciał, żebym to słyszała.
No to mimochodem słyszę : "A bo wiesz, dali mi takie dwie z ulicy, które nic nie potrafią i co ja mam zrobić..." ja po tych słowach się wyłączyłam i tylko je miałam w głowie.
Było mi za razem smutno, a zarazem byłam wściekła, że już 80% swojej pracy połapałam w 2 tygodnie, będąc wrzucona na głęboką wodę, czyli nie szkolona i jeszcze gada takie teksty bez krępacji, no kurwa dziękuję.
Wiadomo chęci już całkowicie odeszły, ja już mówiłam codziennie płakałam albo na przerwach gdzie nikt nie widział, albo w domu.
Ale za każdym razem zawsze przyjeżdżałam, z nową nadzieją, na lepszy dzień.
Dzień, który mnie dobił do ziemi, a raczej wykopał mną dół, był to 27 dzień lipca, gdzie kierownik, oznajmił mi, że przez cały miesiąc sierpień jest przestój na fabryce, więc i magazyn ma przestój, że niby pytał na innych działach, ale nie ma dla mnie innego zajęcia na ten czas i że MUSZĘ, w takim razie wziąć cały miesiąc bezpłatnego, z racji, że dopiero zaczęłam i nie mam jeszcze urlopu.
Po jego ponownym zatwierdzeniu, że tak muszę wziąć bezpłatny, wzięłam i podpisałam.
Załamała mnie myśl, że przez miesiąc nie będę mieć wypłaty, kierownik na odchodne dodał,
"ale wrócisz do nas, po przerwie?" odpowiedziałam, że "raczej nie".
No i się nie myliłam, bo w ten sam dzień załamałam się nerwowo, na przerwie usiadłam na schodkach przed biurem, paliłam papierosa, za papierosem i nie miałam nic w głowie, oprócz słów, "koniec", "to już koniec", "chcę końca", "koniec", "koniec", "koniec".
Tu krótko opisałam : Wylądowanie w psychiatryku...



-Wronged.


#praca #depresja #psychiatryk #magazyn #produkcja #kierowcy #nadzieja #płacz #nerwy #stres #L4 #bólgłowy #migrena #padaczka #PW #PolskaWersja #lepiej #to #zostaw #koniec

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Psychiatryk - Oddział z terapią.

Po szpitalu, na oddziale farmakoterapii, miałam miesiąc przerwy.
Na początku stycznia wróciłam na oddział, ale tym razem na oddziale była terapia grupowa.
Z racji na różne zaburzenia, były tam różne grupy.
Ja należałam do grupy A, czyli obserwacyjno-diagnostycznej.
O godzinie 7:30 zawsze była gimnastyka, która była obowiązkowa i zawsze prowadził ją pacjent oddziału.
Codziennie o 9 zaczynała się społeczność, spotykaliśmy się całą grupą na świetlicy, a wraz z nami była pani psycholog, lekarz psychiatra i praktykanci.
Siedzieliśmy w kółku i opowiadaliśmy jak minął nam wcześniejszy dzień, jak minęła nam noc i jak czujemy się na obecną chwilę.
Zdarzało się że ktoś kończył grupę, więc na porannej społeczności, go żegnaliśmy.
Osoba opowiadała jak na nią pobyt wpłynął, potem my dawaliśmy informacje zwrotną.
   W poniedziałki dodatkowo, dostawaliśmy pudełeczko z celami tygodnia, losowaliśmy po 2 karteczki i wybieraliśmy z nich jedną.
Cel tygodnia, by był zaliczony musieliśmy wykonywać zadanie codziennie.
Przykładowe zadania jakie były to : spacer półgodzinny, medytacja, rękodzieło, pisanie dzienniczka uczuć, zrobienie coś miłego dla siebie.
Potem mieliśmy zajęcia o 11, były one różne w zależności od dnia tygodnia.
Były to na przykład zajęcia pod tytułem "Ja i mój problem", co tydzień była wyznaczana osoba, do przedstawienia grupie, swojego problemu, z jakim się borykamy na obecną chwilę.
Po opowiedzeniu, dostawała pytania i informacje zwrotne od terapeutów i grupy.
   We wtorki mieliśmy arteterapię, polegała ona na rysowaniu np.uczuć, potrzeb, pragnień, lub tworzeniu przez grupę art-dramy, czyli przedstawienia.
   W środy natomiast, na społeczności mieliśmy podsumowanie szefa i wybór nowego.
Ogólnie o 12 mieliśmy "dzień porządkowy", sprzątaliśmy swoje pokoje, a potem szefowie grup wraz z pielęgniarką chodzili i sprawdzali pokoje i lodówki.
Od 14-17 mogliśmy zorganizować "godzinę szefa", czyli gry, zabawy, w grupie.
   Czwartki były aktywne, mieliśmy terapię ruchem, na której mieliśmy jogę, lub zabawy takie jak układanie się według wzrostu, wieku, tonu koloru włosów, ilości złamanych kości, itp.
  Piątki były zarezerwowane na psychoedukacje, czyli dowiadywaliśmy się dokładniejszych wiadomości o lekach, czym są emocje, jak sobie z nimi radzić, jak radzić sobie z nerwami, co to jest motywacja.
Potem były zajęcia dla chętnych najczęściej była to półgodzinna koncentracja, polegająca na oddychaniu i obserwowaniu swojego organizmu, oddechu, a w czwartki były zajęcia ruchowe, czyli godzinny aerobik.
  Potem mieliśmy wolne.
Każdy dzień kończyliśmy wieczorną społecznością o 20:45, na której była grupa i pielęgniarka, mówiliśmy jak nam minął dzień i jak czujemy się na obecną chwilę.

Szef grupy, zajmował się min.wypisywaniem osób, które chcą iść na przepustkę w tygodniu, czy na weekend, potem tą informację przekazywał terapeucie. Wprowadzał nowe grupy na oddział, tłumaczył normy i zasady grupy, rozpoczynaniem i kończeniem społeczności, wypisywaniem dyżurów co drugi dzień i w czwartki, zbieraniem danych o skali Becka i zdrowienia.
  Przepustki nam przysługiwały jedna w tygodniu od 15-19, weekend 6 i 12 godzin, dzień do wyboru, między 8, a 19.
  Co drugi dzień mieliśmy tzw. dyżury, raz przy salkach, raz przy windzie, trwały one od 15-19, zazwyczaj przypadało z 20 minut na osobę.
  Skala Depresji Becka, czyli test na depresję i zdrowienia, tzn. określanie od 1 do 4, czy wykonywało się jakąś aktywność w ciągu tygodnia, np. czytanie książki, czasopisma, wyjście na spacer, gry z grupą.

Na tym oddziale, byłam półtora miesiąca, trochę mi pomogło, ale po czasie wróciło do wcześniejszego stanu. Ogólnie nie mogłam przejść na grupę pogłębioną, bo uznano, że mój brak reakcji na leki jest przez zespół amotywacyjny, czy jak kto woli abulie. Więc, by kontynuować leczenie na oddziale, musiałam zdecydować się na odwyk, ale o tym już w kolejnym poście.

Uzależnienie jest chorobą duszy i emocji.
-Wronged.

czwartek, 1 listopada 2018

Nadzieii, czas ustał.

Wszystkich świętych, 
a odwiedzamy zmarłych. 
Narodowy pogrzeb, 
wszyscy świętują, 
a chodzą w czarnych.
Jeden w roku dzień, 
a tyle hałasu,  
Bo w inne dni, 
ludzie nie mają czasu.
Jeden morał wszystkim znany.
Ludzie, będą mieli Cię w dupie,
Jak zostaniesz zakopany.


Nie lubię, chodzić po cmentarzach...
Bo, zazdroszczę, że mają już spokój, 
który, ja pragnę mieć.
Nie umiem, już tego życia znieść.
Pragnę, się koło nich położyć...
Zamknąć oczy 
i już ich, nie otworzyć.
Czuję się źle, czuje się pusta, 
Nie mam, ochoty walczyć, 
Nadzieii czas, ustał.
Czuje się obco, czuje się nijak,
Czuję się, jak człowieka wrak.
Nie mam ochoty, na nic.
Mam dość, walki.
Mam dość, nadzieji.
Mam dość, litości.
Chce, by wszyscy, o mnie zapomnieli.
Tracę siły,
Ten świat, się pomylił.

-Wronged.

poniedziałek, 29 października 2018

Jak jest źle,zawsze może być gorzej.



Czuję się beznadziejnie, nie mam już sił walczyć.
Czuję się rozbita, na części pierwsze.
Tyle czasu walczyłam, ale nie mam już sił.
Boję się powiedzieć, o tym lekarzom, bo wiem,
że jak się wygadam, tak wyląduję na obserwacyjnej.
Nie mam już sił, wyglądam coraz gorzej,
a nic nie potrafię z tym zrobić.
Czuję, że lżej będzie wszystkim,
jak nie będą, musieli mnie wspierać, bez rezultatów.
Jestem beznadziejnym przypadkiem.
Już myślałam, że wszystko, idzie w dobrą stronę.
Trzy dni szczęścia, poszły w zapomnienie.
Myślałam, że już staję na nogi,
a okazało się, że dalej się alienuje.
Dalej, nie umiem funkcjonować, wśród najbliższych.
Spotkania mnie męczą.
Nie umiem, cieszyć się, z czyjegoś szczęścia.
Czuję się gorsza, od wszystkich.
Nie potrafię poradzić sobie, z samą sobą.
Nie potrafię, wziąć się w garść...
Czuję się, pusta w środku.
Czuję, że moje życie, zawsze będzie, bezsensem.
Mam już dość.
Dość walki, dość dni bez poprawy,
dość udawania że jest ok,
tylko po to, by wyjść na przepustkę.
Mam dość, tego szpitala, tego dnia, tego życia.

-Wronged.

niedziela, 28 października 2018

Życie przekreśla - depresja.



Ogarnia mnie, wszechobecne zobojętnienie,
uczucie zmęczenia.
Niemożność, podjęcia decyzji, ciągle mnie męczy.
Brak radości - anhedonia,
Brak sił/energii - anergia,
Poczucie winy, że nie umiem cieszyć się z odwiedzin, lub
że sama, nie odzywam się do nikogo...
Mimika - uboga,
Wyraz twarzy - smutny,
Tonacja głosu - bez modulacji,
Tempo wypowiedzi jak i ruchy -  spowolnione,
Obniżona samoocena, zerowa wartość.
Myślenie katastroficzne,
nieufność wobec kogokolwiek.
Patrzę na świat w czarnych barwach.
Niepokój, to mój nieodłączny element.
3 razy B - bezradność, bezsilność, beznadziejność.
Pragnę być samotna, szpital mnie przytłacza,
bo tam, nie mogę, pobyć sama, ze sobą.
Nie widzę kolejnego dnia, a co dopiero, przyszłości.


Czyli, depresja...

-Wronged.

Niektórym się przytrafia - apatia.

Utraciłam, chęć do życia.
Bezrefleksyjnie, wykonuje czynności, życia, codziennego.
Czuję, wypalenie zawodowe, psychiczne, jak i również fizyczne.
Znaczny spadek nastroju, czy samopoczucia, to norma.
Jestem smutna i zarazem, przygnębiona.
Niechętnie, podejmuje jakąkolwiek, aktywność.
Aktywność fizyczna, to u mnie rzadkość.
Wycofuję się, z już nawiązanych relacji,
 jak i stronie, od nawiązywania, nowych kontaktów...
Ograniczyłam się, w obowiązkach,
 do niezbędnego minimum.
Dokucza, mi poczucie rezygnacji,
Nie mam, nastroju.
Robię wszystko, pięć razy wolniej,
mimo nerwicy, która napędza..
Nie odczuwam głodu, pragnienia,
czy nawet pociągu seksualnego.
Pamięć, jak i koncentracja, są u mnie słabe...
Przestałam, dbać o cokolwiek, łącznie z wyglądem.
Kłopoty, z zasypianiem,
jak i ze zmęczenie nadmierne w dzień, to norma.
Nic, mi się nie chce,
Nic mnie nie cieszy,
Nie mam, ochoty, na spotkania rodzinne, czy na wyjazdy.
Nic, mnie nie martwi, ale też nic mnie nie cieszy...

To, jest apatia. 
-Wronged.

czwartek, 18 października 2018

Moja nierozłączna... - anhedonia.

Nie odczuwam, żadnej przyjemności.
Czy to z robienia czegokolwiek,
co sprawiało mi radość,
czy z odwiedzin, bliskich mi osób.
Straciłam, ogólna radość życia,
taka typowa, znieczulica..., zobojętniona.
Nie odczuwam, ani pozytywnych, ani negatywnych emocji.
Tak, to anhedonia, czyli utrata zdolności do odczuwania przyjemności.
To stan, w którym, moje życie,
nie ma kolorów, smaku,
nie towarzyszą mi, chwile radości.
Oglądanie, ulubionego programu, w telewizji,
nie przynosi, żadnej przyjemności,
nawet już telewizora, nie załączam,
lub w obecnej sytuacji - nie oglądam.
Kiedyś słuchałam, w kółko muzykę,
nawet zaczęłam ją tworzyć,
lecz i to straciło jakikolwiek sens.
Przebywanie z rodziną, lub przyjaciółmi...
hmm przyjaciół, raczej już nie mam.
Mało kto, napisze,
z zapytaniem, jak się czuje.
A z rodziną, też ciężko mi wysiedzieć.
Hobby i rozrywki?
Od lat, nie mam, żadnego hobby.
Ciepła kąpiel, lub orzeźwiający prysznic...
ciężko się przyznać, ale z tą czynnością,też nie jest łatwo...
Widok uśmiechniętych ludzi,
bardzo, mnie przytłacza,
bo po prostu, też bym uśmiechać się chciała...
Za czytanie książki,
po prostu nie umiem się zabrać.
A z czasopismem, jest różnie,
raz przeczytam od deski do deski,
a raz, nie umiem, się zabrać,
za choćby, jeden temat.
Drobiazgi, jak słoneczny dzień,
są dla mnie, przytłaczające.
Bo mam potem wyrzuty sumienia,
że nie wyszłam, skorzystać z takiej ładnej pogody...
Telefon od przyjaciela?
Nie ma takiego, a nawet jak jest, jakikolwiek telefon,
to albo nie odbieram, albo staram się zbyć, dzwoniącego.
Pomaganie innym, obecnie wyszło mi z nawyku...
Kiedyś to kochałam,
bo czułam się potrzebna.
Teraz, nawet nie chce, się taka czuć.
Problemy innych,
obecnie, bardzo mnie, przytłaczają.
Otrzymywanie pochwał,
a kto ich nie lubi, choć działają na chwilę,
bo znajdę, zawsze jakieś ale...
'-jestem dumny, że ćwiczyłaś...
-dzięki, ale to było tylko 20 minut...'

„Urojenia,
Spychają w przepaść nas,
pełzam po dnie odbijam się od ścian.
Brnij kochanie, niełatwy nadszedł czas.
… Wnikauj aż w krwioobieg,
W ciała katatonię
Wnikaj aż stracisz oddech
W jutra anhedonię”.
-Kasia Kowalska, "Anhedonia".

-Wronged.

czwartek, 27 września 2018

Ludzie są różni. Jeden Cię zaskoczy, inny się wyróżni.

Z Z., Uczymy się asertywności, czyli jak wypraszać,  z pokoju gości.
Jak jest ciężko, nie uwierzycie ale jak postanowiłyśmy, tak wprowadziliśmy plan w życie.
Zamknęłyśmy drzwi, do pokoju.
Ani, pięć minut, nie miałyśmy spokoju.
Słychać pukanie do drzwi i od razu ktoś wchodzi.
Więc, zaczynam mówić, a co mi tam szkodzi...
Jeżeli mamy zamknięte drzwi, to znaczy, że nie chcemy gości. 
Widać od razu zmieszanie na twarzy, pukających gości. 
Jeden, zrozumiał i do momentu otwarcia drzwi, nie wrócił,
 drugi, wielka obraza i fochem zarzucił.
Mogłyśmy, spokojnie, zająć swoimi sprawami.
Choć i tak, ktoś ciągle stał za drzwiami, bo bardzo chciał spędzić czas właśnie, z nami.

Jeden się ślini i szcza w gacie,
Jedna bogobojna, a od dziwek wyzwie Cię,
jak ją upomnisz, to pomodli się.
Jedna bardzo chuda, ciągle słabnie,
bo jeść nie potrafi,
każdy o jej stan, bardzo się martwi.
Drugi lata nago i butelka może Cię trafić.
Inna zaś, rzuca kurwami
i obraża prawie każdego,
pierwszy raz wyjebałam ją z pokoju
 i już boi się wejść do niego.
Jest schizofrenik, co fajnie opowiada, 
jest też jedna taka, która z diabłem gada.
Jest taka jedna, cicha,
 co nam po drzwiach, pisać chciała,
dopiero odeszła,
jak jej brzydko powiedziałam.
Jest jeden taki, co się szybko obraża,
gdy jego wypowiedź, komuś przerwać się zdarza.
Jest jedna z manią, która gada,
a raczej ciągle napierdala,
 ale już jej nie ma, bo wpisała się wczoraj, ze szpitala.
Jest też wiedźma, co w nocy w kiblu, pije kawe, pali i przesiaduje,
a potem w dzień mówi że źle się czuje.
Jest jeden, opalony, chłop przystojny,
fajnie mi się z nim gada,
a żona pod jego nieobecność, do sąsiada lata.
Jest jeden, co pije i pali
dziwne, że przez te picie,
jeszcze go nie wyjebali.
Jest, jedna co ma pieska,
a raczej alzheimera,
ciągle myli pokoje
i przez każde drzwi na zewnątrz się wybiera.
Jest tu jeszcze kilka osób, co coś wyprawia.
A ja już opisy kończę i Was pozdrawiam.
-Wronged.

środa, 26 września 2018

Psychiatryk - oddział depresyjny

Cześć,
Jestem tu kolejny tydzien, a dokładniej zleciało 1,5 miesiąca...
Gdy się przyjęłam, twierdziłam że tu nie pasuje, ale znalazły się osoby w przybliżonym wieku i jakoś nam to lecialo.
Z racji mojej psychologicznej głowy, każdego historię chciałam znać, każdemu chciałam pomóc.
Pomagałam tak przez tydzień, może dwa...
I padła, padła mi psychika do końca.
Wznosilam ich do góry i udało im się stąd wyjść, z nowym spojrzeniem na świat.
Niestety nie myślałam, wtedy o sobie, a o nich, jak mam im pomóc...
Gdy, moja głowa była przepełniona historiami innych, wzięłam się za swoje życie.
Zalęgłam w pokoju i z niego nie wychodziłam wcale.
Chciałam spać w dzień, bo w nocy, dręczyły mnie koszmary, z życia dotychczasowego.
Nie umialam sobie, z nimi poradzić w dzień. Po czasie, zaczęłam z., grać w 5 sekund, albo kolorowaliśmy, kolorowanki dla dorosłych. Próbował mnie tym razem on, wyciągnąć z doła, ale było ze mną ciężko.
Po jakimś czasie, nawet i on stanął na nogi i wyjechał do pracy.
Jak paliłam paczkę dziennie, tak już nawet na fajkę nie chciałam wychodzić.
Załamałam się również z powodu zabrania mi Z., z pokoju.
Bardzo się wspierałyśmy.
Przychodziła do nas z rana i siedziała z nami, ale to już nie było to samo.
Gdy ja przestałam, ona zaczęła opiekować się nowymi.
Obecni wtedy, z dnia na dzień znikali i za nich weszli nowi, każdy nowy coraz gorszy.
Tamci, jeszcze byli 'normalni', a z dnia na dzień, przychodzili ludzie specjalnej troski... jacy?
 Np. jeden snujący się za każdym, jak smród po gaciach, jedna nie jedząca, która trzeba głaskać po dupie, jeden maminy, jeden szczający w gacie...
No czysty psychiatryk...
Zamknęłam się w pokoju i nie miałam i nie mam nigdzie zamiaru wychodzić do nich.
Gdy przestałam wychodzić, pokój zamienił się w pokój odwiedzin..., żadna z nas, nie miała odwagi nigdy ich wygonić.
I to był błąd.
Tym bardziej, ja zamykałam drzwi, żeby nie wchodzili a AL., ciągle je otwierała, bo było jej ciepło...
To se włazili, wylazili jak chcieli.
W końcu nadszedł dzień, kiedy AL., wyszła do domu.
Wyprosiłyśmy, z Z., żeby przyszła na jej miejsce.
Ja w tym momencie, byłam na przepustce w domu...
Z racji, że musiałam jechać sama komunikacją miejską, to byłam cała roztrzęsiona.
Tak, boje się podróżować, wszystkim innym, niż własnym autem...
Byłam strasznie zdenerwowana.
I w nerwach, spędziłam pół przepustki.
Potem, wychodziłam te nerwy, po całym swoim mieście, razem z A..
I po czasie, się uspokoiłam, znaczy byłam już zmęczona, po tym całym dniu, latania.
Ale, kupiłam sobie rzeczy, do szpitala i znalazłam grę, którą bardzo chciałam, w ten dzień kupić.
Gdy, wróciłam do domu, wypieściłam kotki, za którymi bardzo tęskniłam, zjedliśmy pizzę i pokazałam A., jak się gra w nową grę, którą kupiliśmy w ten dzień.
Potem odprowadził mnie A., na przystanek i pojechałam spowrotem do szpitala.
Trochę się spóźniłam, ale poprosiłam, by przekazała Z., że się spóźnię.
Gdy przyszłam, pod drzwi oddziału, zobaczyłam Mm., po machałam jej i poszła powiadomić pielęgniarki, z racji że miałam poczekać, to usiadłam na miejscu ochroniarza i czekałam.
Nagle, na korytarzu, zrobił się tłum i wszyscy na mnie czekali.
Bardzo mnie to przeraziło, bo nie widziałam co się stało, jak mnie nie było.
Przyszła po jakiś 5 minutach pielęgniarka i otworzyła mi drzwi.
Wtedy wszyscy do mnie podeszli i Z. zaczęła mówić :
Mam trzy, złe wiadomości...
Po pierwsze, przenieśli Cię na inną salę,
Po drugie, MS., zabrali do szpitala,
Po trzecie P., zaś szaleje.
Zapytałam tylko, czy wzięli, moje rzeczy z parapetu, odparli, że nie.
Wchodze do pokoju zobaczyć i mówię - no kurwa nie zabrali
(kilka dni wcześniej jednego przenosili i nie zabrali mu rzeczy, które miał na parapecie.).
Nagle zaczęli się śmiać.
Dopiero wtedy, popatrzyłam na łóżko, że są dalej moje rzeczy i że na miejsce AL., dali mi Z., Tak jak prosiłyśmy, na rannej wizycie.
Posiedzieliśmy, porozmawialiśmy i ciężko bylo ich wygonić z pokoju.
Dwóch, przyszło zalać sobie kawę i wiecie co? Mimo że my byłyśmy już w łóżkach i prawie spałyśmy, to oni wiedzieli sobie, gadali i wyszli dopiero, jak skończyli pić kawe.....
Stwierdziłyśmy, że jesteśmy, nie asertywne... i musimy z tym coś zrobić...

-Wronged.

niedziela, 16 września 2018

Ile tego trzeba zeżreć, żeby nie chcieć umrzeć.






'Na krawędzi życia, tańczę, jak na linie dziś.
Wczoraj kładłam się spać, zasnęłam koło siedemnastej. Czuje w sobie pustkę otchłań bez dna.'
Wilki'

Obudziłam się o drugiej w nocy.
Oczywiście, zaczęłam znów podjadać, jest to spowodowane przez zmianę tabletek. Kolejna w tym tygodniu...
Jeszcze o piątej rano mi włącza jedną światło , a obraz zaczyna skakać jak na końcu VHS ... Jest to nie do wytrzymania, tak to ten objaw padaczkowy.
Szweda się po pokoju, robi se kawę w czajniku, nie dość że światło mi powoduje wstręt, to jeszcze ten pierdolony głos czajnika elektrycznego...
Czyli jak już wiadomo, wstaje ze szczękościskiem i wkurwienie na dzień dobry.
Jest to bardzo męczące, humoru nie mam za grosz.
Uśmiechać się nie mam sił.
Bolą mnie chyba dolne części policzków, albo ścisk, albo zatoki...
Śpię, od tygodnia śpię, po tej pierdolonej zmianie leków.
Miałam jeden, super dzień, gdzie byłam uśmiechnięta, rozgadana.
Nie wiem, co się stało ze mną, coś zamieniło światło, w ciemność.
Tak, wiem, zmienili mi leki, bo stwierdzili, że to nie wpływ leku, a przepustki do domu...
Nie chce mi się zamieniać z kimkolwiek choćby dwóch słów.
Mam dół.
Nie chcę odwiedzin, chyba, że masz dla mnie, lek na receptę.
Biorę te, które mam, ale zdają się leczyć w próżnię. Hipotermia.
Chce coś robić, a stoję w miejscu.
Jestem w tym samym miejscu co kilka lat wstecz.
Czuje się odrzucona, niechciana i jak obiekt kpin...
Czuję, że nikt mnie nie lubi, nikt nie chce, ze mną gadać, grają sobie sami, bezemnie. Kpią ze mnie, obgadują, jaka jestem głupia i dziwna.
Utożsamiam się, z tym moim smutnym, niezdarnym ja.
Ja nic przecież nie potrafię, nie potrafię grać w nic, nie mam tematów do rozmów, nie mam hobby, nie mam żadnego talentu, bo jestem nudna, brzydka, głupia...
Tak, to moja paranoja... schiza paranoidalna.
Ale w momencie paranoi, jest ciężko, bo wtedy wmawiam, sobie to wszystko, co napisane wyżej.
Izoluje, kpię, obrażam się ja, ja sama sobie to robię.
To ja, dziękuję za zaproszenie do gry i mówię że źle się czuje.
Chce spać, tylko spać.
Przespać życie.
Jeżeli, nie jestem w stanie, zrobić sobie krzywdy, to przynajmniej, chce to przespać.
Autodestrukcja, wróg numer jeden, bardzo często się zjawia, kiedy zostaje sama.

'Znikam chcę wolności od dzisiaj mam już dość
i nie wnikaj w samotności oddycham
znikam tak jest prościej nie pytaj bezlitośnie
odpływam ręką słońca dotykam
Znikam nie chce więcej borykać się
więc pędzę, potykam się by lepsze nastały dni
Odchodzę jeśli to mi się tylko śni
na drodze proszę nie stawaj mi.
Problemami, obawami żyć tu musi tłum ludzi stają się zjawami
to zjada ich nie jeden znikł co się starał i starał starał ale w kit
odpalam bit i zapomnieć umiem
sumarum sume tego czego nie rozumiem
Co głowę psuje wkurwia, irytuje pół dnia
nie komplikuje chujnia, że kontempluje kurwa!
To tylko bujda że nadzieja jest złudna
Czas lepszego jutra mógł być nawet wczoraj ! (umaaaaa!)
Że przyjdzie za kilka dni szansa jest spora
Może teraz jest pora? Zobacz to w dnia kolorach
Lepsza Fauna i Flora niż Sodoma i Gomora miasta
w które pomimo stresu człowiek wrasta
Przede mną asfalt droga prosta i jasna
niewiasta i klika i Basta ZNIKAM !!!!
Ja oddalam się, nie ma mnie po prostu znikam
Świat nie ma wad to tylko moja psychika.
.' Musiałbyś się dać im rozszarpać, żeby mieć święty spokój
Wkurwia ich że masz błysk nawet w mętnym oku
Chcą żebyś padał na pysk na każdym następnym kroku
Pod lupę ludzi biorą, cudze brudy piorą
Nie wie, nie zna Cię, a jednak mówi jeden z drugim sporo
I to że masz dobre serce dla nich nie liczy się
Każdy w twarz się uśmiecha, w duchu Ci życzy źle
Nie czujesz żalu, a jest Ci po prostu przykro
Chciałbyś się oddalić stąd, uciec, po prostu zniknąć.'
- Posłuchaj słów w muzyce, wsłuchaj się w serca bicie
Podążaj jego głosem widzimy się na szczycie.

-Wronged.

wtorek, 11 września 2018

Deszcz to obietnica rozpogodzenia.



Zaczynamy najgorszy post...
Czyli najgorsze momenty mojego życia...
W podstawówce miałam się dobrze, choć po czasie zaczęłam rozrabiać.
Niestety tak jest, że jak rozrabiasz to jesteś lubiany wśród rówieśników.
To były rzeczy jak, pyskowanie, rozwalanie, uciekanie z lekcji.
Stało się tak, dlatego, że gdy miałam 9 lat, mój ojciec się powiesił w domu.
Bardzo go kochałam...
Bardzo go potrzebowałam.
Wtedy, moje życie zamieniło się, w koszmar.
Mama się załamała, ciągle płakała i mówiła że lepiej jakby jej nie było i że w domu dziecka będzie nam lepiej.
Gdy, dotarłam do końca podstawówki, pojawił się kolejny koszmar.
Moja ówczesna przyjaciółka, trochę porozrabiała i naraziła się dwóm starszym dziewczynom.
Ja znalazłam się w złym miejscu o złej porze. Na osiedlu kilka płacy dalej.
Szłam tam z przyjaciółką K.,
Była tam duża grupa ludzi, z 30 ich było na pewno.
Czyli prawie całe osiedle.
Z racji że przyjaciółką się nie zjawiła na 'ustawkę', trafiło na mnie.
Zaczęli mnie wyzywać od zezowatych, dziewczyna z którą tamtą miała na pieńku, podeszła do mnie z koleżanką..
Zaczęły mnie wyzywać, popychać, szarpałam się z jedną, pociągła mnie za włosy, więc też to zrobiłam i trochę jej ich wyrwałam.
Wkurwiła się bardzo.
Wtedy stanęły tak, żebym nie mogła odejść, jedna mnie kopnęła, a druga zaczęła mi kazać jeść glizdę która była na ziemi.
To było tak upokarzające...
Rozdeptałam ją, ale znalazły inną.
Wśród trzydziestu osób, śmiejących się, znalazł się jeden mój wybawca, który podszedł i kazał się odwalić.
Potem ktoś krzyknął że policja jedzie i wszyscy oprócz mnie zaczęli uciekać...
Ja stałam w tym samym miejscu, jak sparaliżowana....
Był to moment, gdzie wybrałam gimnazjum te, do którego wszyscy tamci chodzili.
W trakcie gnojenia mnie, usłyszałam że moja głowa wyląduje w kiblu.
Wróciłam do domu z płaczem i krzyczałam mamie że do żadnego gimnazjum nie idę.
Po kilku godzinach, moich krzyków, mama mnie zrozumiała i zabrała do gimnazjum, które znajdowało się też niedaleko.
Poszłyśmy z petycja do dyrektora i mimo że czas składania podań minął, widząc moje roztrzęsienie powiedział, że jestem przyjęta.
Z racji przyjęcia mój płacz strachu, zamienił się w płacz szczęścia.
W gimnazjum miałam paczkę dziewczyn i trzymałyśmy się zawsze razem.
Ale znalazły się też takie, które nie umiały znieść mojej wady wzroku i mnie wyzywały.
Bardzo to bolało.
Ale miło wspominam gimnazjum.
Po pożegnaniu T., poznaliśmy mamę M.- wcześniej nie znałam jej wcale.
BW. , czyli jej mama, zabrala nas do cyrku, na odpust, u niej na osiedlu i w sumie tyle dobrego, co z nią kojarzę.
Potem oskarżyła mnie o kradzież lakieru do paznokci i zostałam złodziejka na całą rodzinę...
Nie, nie ukradłam go.
Znalazł się potem za pralką, ale tego już nie powiedziała całej rodzinie, tylko mamie.
Wracając do podstawówki. Pamiętam, jak BA. kiedyś wbiła do podstawówki, odjebana jak paw.
Getry, spódniczka i ....pierdolnie wielkie futro, za kolana....
Czuła się jak milionerka, opłacając nam, obiady w szkole.
BA., Zabrała nas, na wakacje, nad morze.
Zazwyczaj rano, o szóstej, załączała się jej pobudka, zwana 'czas na plażę'.
'Gdybym wiedziała wcześniej, że macie nowego tatusia, to bym Was nigdzie nie zabrała.
(Gdyby wiedziała, jaki z niego chuj...może i by się zainteresowała).
Pamiętam jak D., z racji, że mieli, go za cipę w szkole, znęcał się nade mną, ubliżając mi i dusząc.
Od tamtego momentu, nie potrafię mieć nic blisko szyi, i oddycham tylko płucami.
Poznawałam, jego wrogów, by miał ich mniej.
Gdy, koledzy z placu, w sumie nigdy nie byli jego szczerymi kolegami, z czasem, zauważyli, że jest podatny, więc i przydatny.
Pamiętam jak M., nigdy nie miała złotówki, na watę cukrową, ale raz w upalne lato, przyniosłam Panu, zimną kranówę i dostałam, za to watę.
Pamiętam, gdy 'koledzy' z drugiego placu, nadali mi i K., miano lesbijek, na zmianę z pączkiem i patyczakiem.
Jeden z kolegów P., nie wybaczył mi tego, że spędziłam całego sylwestra z innym a nie nim, i gdy była grupka facetów na placu, staliśmy w kółku, złapał moje ręce do tyłu, wypychał kolanem i mówił coś w stylu, no bierzcie, kto chce.
Z dwa lata temu, miałam sen, mama na ruchomych schodach, jedzie w górę i jedna znienawidzona przeze mnie osoba, tak samo mnie trzymała w centrum handlowym, mówiąc 'widzisz i tak cię, nie zauważy, krzycz i tak cię nie usłyszy', płakałam z bezsilności, próbując krzyczeć i się wyrwać, płacz mnie obudził.
Ciągle śni mi się ten człowiek, zawsze jestem bezsilna, a M., nieobecna.
On krzywdzi mnie zawsze psychicznie, ograniczając mi swobodę i ukazuje, ze M., nie ma mnie w swoim życiu, że jestem jej obojętna.
Początkowo, śniło mi się, że błagam ją by wyjebała, owego osobnika, a ona zawsze jest bezradna.
Grożę, że się wyprowadzę, bo dłużej tak nie wytrzymam, krzyczę, że wyprowadzę się do teściowej.
Jakbym przeżywała to ciągle od nowa.
On zawsze, się do mnie uśmiecha, lub mówi w stylu 'i tak mi chuja zrobisz', a mnie potem cały dzień, wszystko drażni, myśli starają się ciągle, analizować sen i wkurwia mnie fakt, że niestety faktycznie realnie jestem bezsilna i nie mogę mu nic zrobić.
Już kilka lat, nie mieszkam z mamą, to coś w sumie też.
A sny są zatrzymane, w tamtym czasie, mimo, że o tym nie myślę.
Łapacze snów, chuja dają.
-Wronged.